Kilka dni spędzone na dwóch wyspach Jońskich – Elafonisos i Kithirze, pozostawiło w mojej pamięci iście rajskie obrazy. Jest tam wszystko, co przychodzi do głowy, kiedy pomyśli się o idealnych, greckich wakacjach prosto z folderów – woda w każdym odcieniu turkusu i błękitu, urocze, senne miasteczka pełne biało-niebieskich domków, pyszne owoce morza, brak typowo turystycznego zgiełku i hotelowych molochów i ten niepowtarzalny, wyspiarski klimat. No i promy!
Lubię wszystko, co związane jest z odprawą promową, podobnie jak z odprawą samolotową. Pociągi nawet lubię i niektóre dworce, pod warunkiem, że się nie muszę spieszyć. Uwielbiam ten czas, kiedy masz już bilet i jedyne, co możesz robić, to czekać na swój prom/samolot wśród innych podróżnych. Nic nie da się przyspieszyć, nigdzie nie trzeba się już spieszyć, pozostaje tylko czekać. Można sobie coś zjeść, wypić kawę, zakupić jakiś drobiazg, obserwować ludzi, ich rytm dnia. O ile jednak sytuacja lotniskowa jest wyczerpywalna, jeśli chodzi o obserwacje, szczególnie na małych lotniskach o małym ruchu, o tyle w akuratnym miasteczku portowym, nie za dużym, nie za małym, w Grecji, nad morzem, przy doskonałej pogodzie, jest po prostu idealnie. Tak właśnie było w Neapoli. Czułam się jak marynarz, tudzież marynarka. Ciągnie szczura lądowego do wody, oj ciągnie.
Mieliśmy plan popłynąć jedynie na Elafonisos. Po pobycie na Elafonisos rozbisurmaniliśmy się tak bardzo, że machnęliśmy jeszcze Kithirę. Jak szaleć to szaleć.
ELAFONISOS
W Neapoli dowiedzieliśmy się, że promy na Elafonisos odpływają z oddalonej o 12 km Pounty.
[learn_more caption=”Jak dostać się na Elafonisos?”]
Promem z Peloponezu: Pounta – Elafonisos: ok. 20 EUR w jedną stronę (raz zapłaciliśmy 19 z groszami, raz 20 z groszami). Bilety kupujemy w budce w porcie lub bezpośrednio na promie. W sezonie promy pływają raz dziennie 7 dni w tygodniu. Sprostowanie od czujnego Czytelnika (i troszkę jakże cudownego słodzenia):
Jak zwykle fantastyczne zdjęcia i opis. Na Elafonisos byłem i baaaardzo chcę jeszcze tam wrócić. Ale żeby nie było, że tylko słodzę, to w zakładce „Jak dostać się na Elafonisos” jest błąd – w sezonie promy pływają nie raz a dwadzieścia razy dziennie. I piszę to mając przed sobą kartkę z rozkładem, którą dostałem w budce kupując bilet
[/learn_more]
Pounta nie jest takim portowym miasteczkiem, o którym pisałam na wstępie, ale to nie szkodzi. Nie ma tam nic nic oprócz promu unoszącego się na przecudnego koloru wodzie. Przeprawa na wyspę trwa zaledwie 10-15 minut, w czasie których z szeroko otwartymi oczami chłonie się idylliczny błękit, przechodzący momentami w turkus takiej urody, że wymalowałabym nim chętnie wszystkie ściany w domu. I na zewnątrz.
Prom przybija do cudnego miasteczka, które zapewne ma jakąś nazwę, ale jest to naprawdę nieistotne. Jadąc zgodnie za znakami ok. 5 km krętą szosą, dojeżdżamy na kemping. Który również ma jakąś, zupełnie nieistotną nazwę, gdyż to jedyny kemping na wyspie.
[box type=”info”]
Widzieliśmy ze dwa kampery, oczywiście włoskie, kamperujące na dziko. Widzieliśmy też znak na jednej z plaż, że kamperowanie poza kempingami jest surowo zabronione i grozi za nie kara w wysokości 147 EUR za osobę za dzień. Na Elafonisos wszystko widać jak na dłoni – jest jedna droga i teren raczej stepowy. Nie widać za to policji, jednak bez sensu taki wypoczynek z wiecznym stresem, czy mnie złapią. Gdzie można na dziko, tam stajemy, gdzie jednak okupione to jest niepotrzebnym ryzykiem, śmierdzi skąpstwem, przekracza granice dobrego smaku i psuje przyjęte w danym miejscu niepisane a wyczuwalne zasady, zawsze jedziemy na kemping. Właśnie tacy kamperowcy, przeginający w tym swoim dzikowaniu, psują nam reputację i sprawiają, że pokojowo przecież nastawiony kamperowiec w pewnych miejscach jawi się jako wrogi, niszczycielski najeźdźca.
[/box]
Kemping leży tuż nad najpiękniejszą na Elafonisos plażą. Ogromną, z pięknym, iście bałtyckim piaskiem. I to morze… Nie widziałam piękniejszego, a Marcin mówił, że może spokojnie konkurować z Malediwami. Usiadłam na leżaku i byłam bezbrzeżnie po prostu szczęśliwa.
Co jeszcze, oprócz plażowania i beztroskich zabaw w morzu, można robić na wyspie?
Na rower można pójść. Wokół wyspy nie da się przejechać, w pewnym momencie droga po prostu się kończy i trzeba wracać. Czasem jest pod górkę. Ale widoki tak banalnie piękne, że trzeba pod te górki podjeżdżać.
Można iść na kolację do miasteczka (broń Boże nie na kempingu – niedobre i drogie jedzenie). Usiąść można przy stoliku bezpośrednio na plaży i zamówić wino podawane w małych szklaneczkach. I zjeść ośmiornicę. Albo nie, jeśli ktoś nie lubi.
Można też iść do położonego na maleńkim cypelku kościoła. Choćby po to, żeby zrobić mu zdjęcie.
Można połazić po kilku sklepikach i coś sobie kupić. Albo po prostu się pogapić.
Cóż…to by było na tyle. Nie ma filozofii, tu nie przyjeżdża się, żeby zwiedzać albo robić coś konkretnego. Tu przyjeżdża się, żeby nie robić nic albo nie za wiele. I tak jest bosko.
Na 4 dni. Po tym czasie trochę człowieka nosi i mniej żal żegnać się z tym boskim tworem, jakim jest tutejsze morze. Tym bardziej, jeśli w perspektywie kolejna jońska wyspa – Kithira.
[box]
Elafonisos a Elafonisi
Elafonisos to wyspa, a Elafonisi to plaża na Krecie. Mają cechy wspólne, w postaci różowego piasku i pięknej laguny. Nie udało mi się niestety znaleźć informacji o etymologii słowa Elafonisi/Elafonisos. Najbardziej prawdopodobne wydaje się tłumaczenie, że określa się nim właśnie lagunę. Nie dam sobie jednak nic uciąć za takie wyjaśnienie, za to będę ogromnie wdzięczna za info, jeśli ktoś wie, czy tak podobne nazwy tak podobnych plaż mają ze sobą coś wspólnego, czy to czysty przypadek.
[/box]
KITHIRA
To tu „z morskich głębokości sprawczyni wyszła mąk najsroższych dla ludzkości”. Mowa o Afrodycie, bogini miłości, która najpierw zahaczyła o Kithirę, zanim ostatecznie osiedliła się na Cyprze. (K. Przerwa-Tetmajer „Narodziny Afrodyty”).
Mogła, bo czemu nie, wynurzając się, wyglądać na przykład tak:
Żeby popłynąć na Kithirę, musieliśmy wrócić do Pounty, pojechać znów do Neapoli i tam zaokrętować się na promie płynącym do Diakofti na Kithirze. Dla mnie bomba, znów na wodzie. Dla Marcisia raczej też – zawszeć to miło, jeśli po przejechanych kilku tysiącach kilometrów przez chwilę nie musisz kierować pojazdem, a wciąż się przemieszczasz w kierunku celu.
[learn_more caption=”Jak dostać się na Kithirę?”]
Promem: Neapoli – Diakofti (Kithira) – ok. 72 EUR w jedną stronę (2 os. + kamper) Promy przewoźnika Porfyrousa (jedyny przewoźnik) pływają codziennie, w szczycie sezonu dwa razy dziennie. http://www.information.kythira.info/en/porfyrousa/
We wrześniu niepotrzebna jest rezerwacja, w lipcu i w sierpniu lepiej zadzwonić i zaklepać sobie miejsce. Biletów na Kithirę i z powrotem nie kupimy na promie, trzeba iść do biura – w Neapoli płynąc na Kithirę, a wracając w Chorze lub Potamos.
Samolotem: Od marca do października z Aten i Salonik oraz na wyspy Kreta, Zakynthos, Kefalonia, Korfu.
http://www.information.kythira.info/en/flight/
[/learn_more]
Już samo Diakofti jest miejscem wartym zatrzymania się. Jest tu nieduża piaszczysta plaża nad płytką laguną z, rzecz jasna, przecudną wodą. My jednak ruszyliśmy dalej, na początek na północ, do wypoczynkowej Agi Pelagii. Potem, zwiedziwszy po drodze pierwszą stolicę wyspy, Paleochorę (a raczej to, co z niej zostało), pojechaliśmy na południe, do współczesnej stolicy, Chory lub inaczej – po prostu Kythiry.
[box]
Najlepszym środkiem lokomocji do zwiedzania Kithiry jest skuter. Nie wpadliśmy jednak na pomysł wypożyczenia na miejscu, dlatego nie mogliśmy dotrzeć do niektórych zaułków, nieosiągalnych kamperem. Raz próbowaliśmy dojechać do jednej z ukrytych plaż – o ile zjazd po szutrowej, stromej drodze jakoś się udał, o tyle podjechaliśmy pod nią tylko dzięki Marcinowi, który zachował zimną krew i nie wcisnął sprzęgła wtedy, kiedy noga sama szła w tamtym kierunku. Koła złapały przyczepność i nasz 4×4 offroad animal, zwany potocznie kamperem, ruszył dalej.
[/box]
PALEOCHORA
Miasto było pierwszą, bizantyjską stolicą wyspy. Zbudowali ją Monemwazyjczycy w XII wieku, w tym samym stylu co Mistrę czy Monemwazję właśnie, upychając w skalnym mieście aż 72 kościoły. Ulokowana jest w naturalnej fortecy w głębokim kanionie otoczonym skałami, co czyniło ją niewidoczną z morza. Mimo swojej doskonałej lokalizacji i opieki tak wielu świętych, nie uniknęła masakry z rąk sławnego tureckiego pirata Barbarossy, którego oddziały w 1537 roku kompletnie zniszczyły dobrze prosperujące miasto i pojmały aż 7 tysięcy mieszkańców. Od tamtego czasu Paleochora nie jest zamieszkana, dlatego, nieodbudowywana, zachowała się w kiepskim, w porównaniu do powstałej w tym samym czasie Mistry, o Monemwazji nie wspominając, stanie.
Krąży legenda, że późną nocą wciąż można usłyszeć krzyki i jęki uwięzionych kobiet. Nic nie stoi na przeszkodzie sprawdzić i spędzić noc na totalnym pustkowiu wśród skał. Ja podziękuję.
CHORA/KYTHIRA
To jest coś, co tygryski lubią najbardziej. Miasto wygląda jak wyczarowane albo jak inscenizacja do bajki o najszczęśliwszych na ziemi ludziach żyjących w najpiękniejszym na świecie miejscu. Tu policjanci zostawiają kluczyki w drzwiach samochodu pod komisariatem. Takie miasta się nie zdarzają w prawdziwym życiu.
A jednak.
Chora to góra, a na szczycie góry zamek. Wokół zamku biało-niebieskie domki wzdłuż krętych uliczek. Tu białe jest jeszcze bardziej białe, kolorowe jeszcze bardziej kolorowe, urocze jeszcze bardziej urocze (jest październik, pada i szaro i zaczęły grzać grzejniki, wybaczcie egzaltację).
U stóp góry są dwie zatoczki i wioska Kapsali, jak kropka nad i, taki wianuszek przy pięknej sukience. A my się w ten zwiewny wianuszek władowaliśmy kamperem.
Koniecznie chcieliśmy zostać tu na noc, a kemping słaby taki, gdzieś w lesie, daleko wszędzie i w ogóle bez sensu. Krążyliśmy wokół tego Kapsali, jak zwierz obwąchujący teren i wreszcie zjechaliśmy po stromej drodze prosto na promenadę. Nie ma tam żadnego zakazu kamperowania, jest za to zakaz ruchu od 18:00 do 6:00 rano. Samochody jednak zaparkowane, ruszać się po 18:00 nie będziemy, wszystko zgodnie z prawem. Stanęliśmy obok opuszczonego budynku, który okazał się być galerią otwierającą swe podwoje o 21:00, wyszliśmy z kampera, usiedliśmy na plaży tuż pod i obserwowaliśmy reakcję ludzi. Nikt nie zwracał na nas uwagi, nie zakłóciliśmy toczącego się życia, uznaliśmy więc, że jest ok. Kiedy rano wyjeżdżaliśmy, siedzący w kafejonach panowie machali nam na do widzenia. Grecy to są jednak fajni.
Po pysznej kolacji w rodzinnej tawernie, gdzie byliśmy jedynymi gośćmi i obsługiwały nas trzy osoby, w tym właściciel, weszliśmy do sklepiku. Kupiłam sobie ręcznie malowane espadryle i dowiedziałam się od właścicielki, że Kythira jest wyspą artystów i rękodzielników. Faktycznie, jest to zauważalne. Nie kupi się tu chińskiej tandety, wszelkie pamiątki, nawet te badziewne, robione są ręcznie i na miejscu, a jeśli już importowane, to ulepszane w jakiś sposób – tu coś dodane, to domalowane. Często organizowane są wystawy niszowych artystów, przedstawienia, koncerty. Łatwo udziela się artystyczna atmosfera – wypiwszy butelkę wina, prawie kupiłam sobie obraz. Piękny był taki…niebieski, ale akurat nie miałam 3 tysięcy EUR przy sobie.
Z tą udzielającą się atmosferą to jest tak, że kiedy wypiłam litr piwa na Oktoberfest w Berlinie żałowałam, że nie jestem ubrana w ichnią tradycyjną suknię i prawie kupiłam sobie przaśny kapelusz. O tańcach na ławce nie wspomnę. Trzeba uważać w miejscach z tzw. atmosferą.
Zwiedzając wyspę często gęsto widać rozmaite australijskie akcenty – a to flaga, a to znak z kangurami, a to jakiś napis na płocie. Z lokalnej gazety dowiedzieliśmy się skąd to się wzięło.
[learn_more caption=”Australijczycy na Kithirze”]
W trakcie i pod koniec II Wojny Światowej zdecydowana większość młodych ludzi wyemigrowała do Australii i USA. Tam założyli rodziny, osiedlili się, a na stare lata część z nich postanowiła wrócić w rodzinne strony. Reemigranci mówią, że mają dwie ojczyzny – Australię kochają, bo przyjęła ich z otwartymi ramionami i mogli tam godnie żyć, jednak w sercach są Grekami. Ci, którzy wrócili, tworzą na Kithirzę prężnie działającą społeczność, zasymilowaną z miejscową ludnością – w końcu też są stąd. Wydają gazety, tworzą stowarzyszenia, dbają o kulturalny rozwój wyspy. Z iście australijskim optymizmem.
[/learn_more]
Gdzieś przeczytałam, że wyspy to są takie małe światy w morskiej galaktyce. Lubię je odwiedzać – to tak, jakby po kawałku zdobywać wszechświat. W przypadku Elafonisos i Kithiry, wyjątkowo udany kawałek wszechświata.
Następna część relacji z Peloponezu: [button link=”http://www.dreamsonwheels.pl/oderwana-od-rzeczywistosci-monemwazja-peloponez-grecja/” newwindow=”yes”] Oderwana od rzeczywistości Monemwazja[/button]
Kończąc kawę i delektując się widokiem na skalne miasto podczytuje gdzie jeszcze warto podjechać . Wczoraj wróciliśmy z Wyspy Jeleni , jutro Mani. Spodobał mi się Twój styl i chętnie poczytam inne wpisy o Grecji , wszak trzeba mieć cele na 2022! Pozdrawiam słonecznie
Będzie mi bardzo miło:) Również pozdrawiam, póki co z szaro-burej Polski:)
Podsumowójąc obie nazwy są związane z jeleniem.. Elafonisi tą na krecie „Wyspa jelenia”,Elafoniss związana z polowaniami na jelenie
Witam, co roku wybieramy się gdzieś na cały sierpień rodzinnie. Kochamy Włochy i Grecję. Jeździmy zawsze samochodem i żadnej odległości sie nie boimy. Może warto kiedyś zbudować fajna ekipę i pojechać wspólnie. Pozdraeiam , Maciej – mac74@wp.pl
Super zdjęcia i opis podróży 🙂
Czy rezerwowaliście wcześniej miejsca na campingach?
Pozdrawiam
Dzięki! Nie, nigdzie nie rezerwowaliśmy miejsc.
Witam.Jestem uzależniony od Grecji…zwłaszcza poza sezonem.Nazwa Elafonisii pochodzi od starożytności….powiązana jest z polowaniami na jelenie które w tamtych czasach były liczne w okolicach.Ciekawostką jest to blisko tego obszaru było wiele świątyń Demeter boginiłowów.W Luwrze znajduje się posąg Demeter trzymającą Jelenia,znaleziony na tym obszarze…pozdrawiam
Cześć. Ja zwiedzam Świat od strony morza, jachtem. Widzałem wiele miejsc, wysepek, miasteczek, plażyczek na Śródziemnym. Na Kithyre zaniosło mnie w tym roku.Ostatnia z jońskich do zaliczenia. I to biegiem, bo przed nami była Kreta.Muszę przyznać, że wyspa pełna uroku. Mająca swòj charakter. Rzadko wracam tam gdzie byłem, bo ciągle mam jaszcze wiele do otkrycia. Lecz są takie miejsca, które musiałem zobaczyć ponownie np. zatoka Kotorska. I na Kithyre mam już plan. Autem z synam. Udanych wypraw i dalszych fajnych relacji.
I wzajemnie, łagodnych wód:D
Super opis i fotki. Pokazałaś jaki ogromny potencjał posiadają greckie pozbawione tłumów i komercji greckie wyspy. Szkoda że polskie biura podróży upierają się przy jednym i tym samym…
Pzdr. fani greckich wysepek..
Do dziś uważam, ze bez przesady to jedne z najpiękniejszych miejsc na świecie.
Ale fajnie napisane. Bardzo mi się podoba błyskotliwość Twojego stylu 🙂 Piękne zdjęcia. Panowie siedzą jednak chyba w kafeniach, lp. kafenion, l.mn. kafenia. Pozdrawiam serdecznie 🙂
Matko, jakie widoki! Ta woda ma wręcz nierealny kolor. Mogłabym tam zamieszkać, coś wspaniałego… I świetne zdjęcia! 🙂
Jak zwykle fantastyczne zdjęcia i opis. Na Elafonisos byłem i baaaardzo chcę jeszcze tam wrócić. Ale żeby nie było, że tylko słodzę, to w zakładce „Jak dostać się na Elafonisos” jest błąd – w sezonie promy pływają nie raz a dwadzieścia razy dziennie. I piszę to mając przed sobą kartkę z rozkładem, którą dostałem w budce kupując bilet 😉
Pozdrawiam ciepło 🙂
Dzięki za czujność i miłe słowa – sprostowano:)