Pamiętam wielkie mapy, wiszące na ścianach w klasie do historii, przedstawiające terytorium Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Ale dopiero w tym roku, podczas zwiedzania Tallina, Rygi i Wilna, dotarł do mnie przekaz – łaaaał, byliśmy tacy wielcy! Poczułam coś w rodzaju dumy, że kilkaset lat temu dla Litwinów, Łotyszy i części Estończyków byliśmy tym, czym dziś dla nas są społeczeństwa zachodnie – wzorem do naśladowania. Litewska i łotewska szlachta ochoczo się polonizowała, a Mickiewicz mieszkając w Wilnie w ogóle nie znał litewskiego, bo wszędzie mówiono po polsku.
Bardzo dobre stosunki polsko-litewskie pogorszyły się znacznie w dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy Piłsudski prowadził działania mające na celu przyłączenie Wilna do Polski, za zgodą jego mieszkańców, co wyrazili w plebiscycie, jednak wbrew władzom. Litwa Wilna oddać nie chciała, co w efekcie prawie doprowadziło do wojny polsko-litewskiej, której jednak z wielu względów, głównie sentymentalnych, Piłsudski nie rozpoczął. Mimo to, Litwini przestali lubić Polaków i zarządzono lituanizację spornej części terytorium Litwy, czyli Kowieńszczyzny z Wilnem.
Gdyby nie te wydarzenia, być może dziś jeździlibyśmy do Litwy jak do siebie, bez problemu porozumiewając się po polsku. Choć wciąż to wcale nie takie trudne znaleźć polskojęzycznego Litwina w Wilnie.
Trochę inaczej rzecz ma się z Łotwą i Estonią, które również, jako Inflanty, należały niegdyś do Polski, a właściwie do Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Część estońską Inflant utraciliśmy w XVII wieku w Potopie Szwedzkim, polskie wpływy nie zdążyły się tu zakorzenić. Co innego z łotewską częścią (dzisiejsza Łotwa wschodnia). Tutaj szlachta pochodząca z rodów rycerskich kawalerów mieczowych pochodzenia niemieckiego, związana licznymi węzłami cywilizacyjnymi z Polską, uległa gruntownej polonizacji, dostarczając szeregu zasłużonych Polsce rodów. Nawet w okresie zaborów dominowały tu polskie wpływy kulturowe i gospodarcze, których przewaga zakończyła się dopiero w czasach niepodległości Republiki Łotewskiej
w okresie międzywojennym, ale polska obecność cywilizacyjna jest we wschodniej Łotwie nadal widoczna.
Nasze zwiedzanie Estonii i krajów Bałtów ograniczyło się do głównych miast i naturalnie do tego, co widzieliśmy po drodze. Niewiele, jednak pewien obraz mamy zarysowany. To kraje bardzo podobne do Polski, zarówno jeśli chodzi o przyrodę, jak
i architekturę i ludzi. Jednak odnieśliśmy wrażenie, że Polska jest o krok do przodu w rozwoju, co widać było głównie w małych miasteczkach i wioskach, przez które przejeżdżaliśmy.
Estonia – średniowieczny Tallin
Tallin wygląda jak przedłużenie Finlandii z domieszką cech Europy Środkowo-Wschodniej. Trochę drewnianych domów, trochę starych kamienic, trochę budynków z betonu. Język estoński jest równie dziwny jak fiński, styl bycia jednak bardziej swojski. Miasto jest niewielkie jak na stolicę – mieszka tu tylko 430 tysięcy ludzi. Wygląda niepozornie, dopóki nie dojdziemy do najstarszej części i nie przekroczymy jednej z dawnych bram miejskich – wtedy wkraczamy w prawdziwe średniowiecze w wielkim stylu. Aż się prosi, żeby przy bramie rozdawać ludziom stroje z epoki.
Wizytowaliśmy Tallin w lipcu, kiedy brukowane uliczki pełne są turystów z całego świata, ulicznych grajków i straganów. Bardzo polecam wstąpić do jednej z kawiarni na Starówce, na przykład do najstarszej kawiarni Maiasmokk, powstałej w 1864 roku. Można tu w przepięknych, niezmienionych od wieku wnętrzach zjeść pyszne ciastko marcepanowe i napić się kawy. Bo ponoć właśnie w Tallinie powstał marcepan, jako lek na brak cukru. I na smutek, naturalnie.
Łotwa – wielkomiejska Ryga
Przekraczając granicę estońsko – łotewską, wjechaliśmy do innego świata, gdzie przepisy drogowe nie obowiązują, a kultura jazdy to pojęcie obce. Na drogach zaczęła panować wschodnia samowolka, ułańska fantazja, która trwała przez Litwę aż do Mazur.
Chcieliśmy spędzić jeden dzień nad Bałtykiem, tym bardziej, że pogoda sprzyjała. Jechaliśmy zatem drogą równoległą do wybrzeża, przekonani, że będzie ono wyglądało tak samo jak nasze i będziemy przebierać w gwarnych, wypoczynkowych miejscowościach. Nic bardziej mylnego.
W Łotwie jest chyba tylko jedna miejscowość, którą można by określić mianem kurortu. My jednak zatrzymaliśmy się na fajnym kempingu gdzieś pomiędzy niczym, a niczym, skąd mieliśmy 400 m do morza. Jeśli ktoś narzeka na czystość Bałtyku przy naszym wybrzeżu, grzeszy – jego łotewska część jest o wiele gorsza. Zarośnięty śmierdzącymi wodorostami brzeg i wąski pas brzydkiej plaży – to oferuje Łotyszom Morze Bałtyckie. Byliśmy zaskoczeni widząc na kempingu rodziny z dziećmi z całym majdanem wybierające się na plażowanie. Cieszmy się, Polacy, tym, co mamy, bo mamy naprawdę pięknie.
Łotwa to najbiedniejszy z opisywanych w tym wpisie kraj. Drogi są wąskie, wioski i miasteczka zaniedbane, za to w sklepach bardzo tanio. Byliśmy ciekawi, jaka jest stolica.
Do Rygi wjechaliśmy w strumieniach deszczu, który sprawił, że wszystko wyglądało szaro i ponuro. Było też prawie tak, jak na poznańskich Garbarach.
Kiedy zagłębiliśmy się w miasto, zobaczyliśmy zgoła inny obraz – Ryga to bardzo ładne, żywe i gwarne miasto, pełne młodych ludzi. Wszędzie pełno jest kawiarni, ogródków, centrów handlowych, barów, klubów nocnych, a wszystko to ulokowano
w eleganckich secesyjnych kamienicach. Oprócz secesji, w Rydze znajdziemy wiele przykładów budowli gotyckich – miasto leży na trasie Europejskiego Szlaku Gotyku Ceglanego. Ponoć wielkomiejską Rygę upodobali sobie Brytyjczycy i Niemcy jako cel kawalerskich eskapad, co mnie w ogóle nie dziwi, biorąc pod uwagę liczbę naprawdę atrakcyjnych kobiet, które spotkaliśmy podczas 3-godzinnego szlajania się. Zaskoczyła nas też liczba galerii handlowych, które są praktycznie na co drugiej ulicy.
Stare Miasto Rygi jest bardzo duże. Składa się z niezliczonej ilości uliczek, placyków, zaułków, w których nietrudno się zgubić. Warto przespacerować się (albo przebiec) bulwarem nad rzeką Dźwiną, z którego widać drugą, nowoczesną część łotewskiej stolicy i koniecznie pójść do baru mlecznego Pelmeni XL (7 Kalku, Ryga, Łotwa) na bardzo tani, domowy, pyszny obiad.
Mam jednak podejrzenie, że prawdziwa zabawa zaczyna się w Rydze wieczorem, kiedy swoje podwoje otwierają nocne kluby,
a ulice zapełniają się ludźmi, którzy mają jeden cel – dobrze się (za)bawić.
Litwa – sentymentalne Wilno
Wilno to perła. Nie tylko na miarę Europy Środkowo-Wschodniej, ale Europy w ogóle. Ogromna dawka historii w pigułce i bardzo ładne, duże, europejskie miasto z tradycjami. A do tego biją od Wilna takie jakieś fluidy, emocje, surrealistyczne przyciąganie, człowiek czuje, jakby po kartach książek chodził i odsłaniał kulisy przeszłości.
Mickiewicz, Ostra Brama, Uniwersytet Wileński, Towarzystwo Filomatów i Filaretów, Gałczyński, Jagiełło, chrzest Litwy, królowa Jadwiga, Wielcy Książęta Litewscy, cela Konrada – hasła kojarząca się z Wilnem można by chyba mnożyć w nieskończoność.
Nas to miasto zachwyciło, ale inaczej niż miasta włoskie, które uderzają pięknem. Wilno jest piękne inaczej, miejscami, np. na Zarzeczu, jest wręcz brzydko i niebezpiecznie. Jednak czuliśmy się nadzwyczaj dobrze. Do tego stopnia, że chciałabym tam wrócić jak najszybciej, na kilka dni i zwiedzić dokładnie, za przewodników mając Mickiewicza i Gałczyńskiego. To idealne miejsce na studia, żal, że człowiek nic o świecie nie wiedział i cały był przestraszony, kiedy przyszło wybierać, gdzie się uczyć.
Interesującą dzielnicą Wilna, która skojarzyła nam się z rzymskim Zatybrzem, jest Zarzecze, czy raczej Wolna Republika Zarzecza. Niegdyś jedna z bardziej niebezpiecznych części miasta, dzięki inicjatywom mieszkającego tu burmistrza Wilna, stała się dzielnicą artystów. Podczas naszego spaceru padał deszcz i dzielnica wyglądała na opuszczoną. Normalnie ponoć tętni życiem i rozmaitymi imprezami.
Na Zarzeczu przez 2 lata mieszkał Konstanty Ildefons Gałczyński.
Proklamowano tu Wolną Republikę Zarzecza, która ma nawet swoją bardzo przyjemną konstytucję – taką, która powinna obowiązywać w każdym kraju, każdego człowieka. Punkt 38. zdaje się być niezwykle istotny w świetle ostatnich wydarzeń.
Konstytuacja Wolnej Republiki Zarzecza
1. Człowiek ma prawo mieszkać nad Wilenką, a Wilenka przepływać obok człowieka.
2. Człowiek ma prawo do gorącej wody, ogrzewania w zimie i do dachu z dachówek.
3. Człowiek ma prawo umrzeć, ale nie jest to jego obowiązkiem.
4. Człowiek ma prawo się mylić.
5. Człowiek ma prawo być niepowtarzalnym.
6. Człowiek ma prawo kochać.
7. Człowiek ma prawo być niekochanym, aczkolwiek niekoniecznie.
8. Człowiek ma prawo być nieznaczący i nieznany.
9. Człowiek ma prawo do leniuchowania lub nicnierobienia.
10. Człowiek ma prawo kochać kota i opiekować się nim.
11. Człowiek ma prawo opiekować się psem, dopóki śmierć jednego z nich nie zabierze.
12. Pies ma prawo być psem.
13. Kot nie musi kochać swojego gospodarza, ale w trudnej chwili powinien mu pomóc.
14. Człowiek ma czasem prawo nie wiedzieć o tym, czy ma obowiązki.
15. Człowiek ma prawo wątpić, ale nie jest to jego obowiązek.
16. Człowiek ma prawo być szczęśliwym.
17. Człowiek ma prawo być nieszczęśliwym.
18. Człowiek ma prawo milczeć.
19. Człowiek ma prawo wierzyć.
20. Człowiek nie ma prawa do przemocy.
21. Człowiek ma prawo pojmować swą marność i wzniosłość.
22. Człowiek nie ma prawa porywać się na wieczność.
23. Człowiek ma prawo rozumieć.
24. Człowiek ma prawo niczego nie rozumieć.
25. Człowiek ma prawo przynależności do różnych narodowości.
26. Człowiek ma prawo obchodzić swoje urodziny lub ich nie obchodzić.
27. Człowiek powinien pamiętać swoje imię.
28. Człowiek może się dzielić tym, co ma.
29. Człowiek nie może się dzielić tym, czego nie ma.
30. Człowiek ma prawo mieć braci, siostry i rodziców.
31. Człowiek może być wolny.
32. Człowiek jest odpowiedzialny za swoją wolność.
33. Człowiek ma prawo płakać.
34. Człowiek ma prawo być niezrozumianym.
35. Człowiek nie ma prawa przenieść swojej winy na innego.
36. Człowiek ma prawo do prywatności.
37. Człowiek ma prawo nie mieć żadnych praw.
38. Człowiek ma prawo się nie lękać.
NIE ZWYCIĘŻAJ. NIE PODDAWAJ SIĘ. NIE BÓJ SIĘ.
Wilno jest dla nas bezapelacyjnym zwycięzcą plebiscytu na „The best of Kraje Bałtyckie”. Po piętach depczą mu fińskie Helsinki, które jednak nie budzą w Polaku nostalgicznych emocji.
Gdybym miała doradzać ministrowi edukacji w konstruowaniu programu nauczania, wpisałabym w niego obowiązkowe wycieczki klasowe, dofinansowywane z budżetu. Jednak nie takie bzdurne, integracyjne, nad jakieś liche jeziora, zielone szkoły, które tym się różnią od zwykłych, że się wyjeżdża 60 kilometrów od domu. Chodzi o wycieczki z prawdziwego zdarzenia, w miejsca z historią, takie jaki Wilno, czy Ryga. O ile bardziej zapadną w głowę fakty historyczne opowiadane pod Ostrą Bramą. O ile łatwiej zrozumieć, co poeta miał na myśli, siedząc przy jego sekretarzyku w jego domu. O ile prościej rozmawia się później z dorosłymi, którzy widzieli coś więcej niż miasto urodzenia i rozumieją, co to jest wielokulturowość (której w naszym kraju nie ma), bo widzieli ją za granicą. Podróże kształcą. Żaden inny sposób na zdobywanie wiedzy nie jest tak skuteczny, jak osobiste poznanie. Żaden inny sposób tak znakomicie nie rozszerza horyzontów, nie uczy tolerancji, której jest deficyt i nie zapobiega wszelkim -izmom, których jest aż nadto.
Za komuny Ryga wyróżniała się z komuny. Smaczne nabiały i szynki,mandarynki transportowane codziennie samolotami z ciepłych republik. Dziewczyny wysokie blondynki -przecudnej urody.Jedna ulica z kamienicami wzorowanymi na Londynie wiktoriańskim.
Wybrzeże- Jurmala ,kurort jak nasz Sopot, do knajp 2 godz w kolejce się stało- oczywiście miejscowi,elita innostrańców z Polski poza kolejnością itd.
Dzięki za to wspomnienie. Myślę, że na tle Europy Środkowo-Wschodniej, a na pewno na tle Łotwy, wciąż się wyróżnia – jest wielkomiejsko i nowocześnie.
Świetnie! Dzięki za przypomnienie historii wielkości naszego kraju. Konstytucja Zarzecza wymiata! Powinna być obowiązkowa w pierwszych klasach szkoły razem z sugerowanymi przez Ciebie wycieczkami.