O Barcelonie marzyłam od zawsze. Dla jednych ukochanym miastem jest Paryż, dla innych Nowy Jork, w moich wyobrażeniach była to Barcelona. Trochę się niepokoiłam, bo zazwyczaj bywa tak, że jak się na coś mocno nastawiam, rozczarowanie jest kwestią czasu. Nie tym razem.
Bodźcem do barcelońskiego city-break-u był koncert Foo Fighters, ostatecznie odwołany po zamachach w Paryżu. Barcelona bez koncertu to jednak wciąż Barcelona, nie było mowy o zmianie decyzji. Dzięki temu spędziliśmy przepiękne 5 dni w katalońskiej stolicy, po raz enty utwierdzając się w przekonaniu, że życie bez podróży jest li tylko szarą egzystencją. Więc kolorujemy ją kolejnymi krótszymi lub dłuższymi wyjazdami, kolejnymi wizytami w bliższych lub dalszych miejscach na globie. Barcelona pokolorowała nam 5 dni w ciepłe odcienie jesiennego słońca.
Początkowo mieliśmy lecieć w czwórkę, dlatego znalazłam piękne dwupiętrowe mieszkanko w dzielnicy Poble Sec, tuż pod wzgórzem Montjuic, 15 minut spacerkiem od mojej ukochanej dzielnicy Barri Gotic. Gdyby koncert jednak się odbył, do hali Palau Sant Jordi mielibyśmy 10 minut pieszo. Lokalizacja idealna, sama sobie gratuluję takiego trafu.
Apartamenty Happy People
Polecam gorąco. Agencja ma kilkanaście apartamentów w różnych częściach Barcelony. Nasze mieszkanie mieści się w typowej barcelońskiej kamienicy w całości należącej do Happy People, przy ulicy Carrer de Mata. Bardzo ładnie wykończone, klimatyczne, dobrze wyposażone. Ceny – takie sobie, ale można trafić na fajne promocje. Nie jest to lokum niskobudżetowe, ani równorzędne hotelowi 5 gwiazdkowemu – dla nas po prostu idealne.
Obydwoje uwielbiamy włóczyć się do upadłego po miastach z charakterem, oferujących odwiedzającym czego dusza zapragnie. Taka właśnie jest Barcelona. Chcecie morza? Plaża Barceloneta i wiele innych czekają. Chcecie zabytków? Na każdym kroku. Chcecie przyrody? Park Guel czy wzgórze Montjuic do dyspozycji. Spragnieni dekadenckiego klimatu? Dzielnica El Raval, jej klimatyczne knajpki i artystyczne second-handy będą idealne.
A może trochę mrocznego, a zarazem niezwykle kuszącego gotyku, który zachwycił mnie najbardziej? Barri Gotic stoi otworem tuż za La Ramblą. Wielbicielom drogiego shoppingu polecam Passeig La Gracia, z kolei miłośników kreowania przestrzeni miejskiej zaciekawią idealne kwartały dzielnicy Example. Barcelona każdemu zaproponuje coś, co go urzeknie. Jej dzielnice różnią się od siebie na tyle, że łatwo poczuć, kiedy przechodzi się z jednej do drugiej, zwłaszcza wtedy, jeśli choć trochę przejrzy się wcześniej przewodnik. Ale nawet jeśli wyruszycie w miasto bez mapy, bez trudu zauważycie, kiedy kończy się jedno, a zaczyna drugie. I bez przesady – wszystko to będzie dobre:)
Zaskakująco łatwo odnalazłam się w topografii miasta, co odczytuje bezsprzecznie jako znak od losu – Barcelona jest mi przeznaczona, co nawet wdzięcznie się rymuje. Być może mieszkałam tu w poprzednim wcieleniu? A może, bo tak najbardziej bym chciała, żyłam tu razem z bohaterami książek Zafona, mijałam ich na ulicach, starając się robić swoje mimo dyktatury generała Franco? W bocznej uliczce, oczywiście w dzielnicy Barri Gotic, prowadziłam małą kawiarnię z pysznymi churros z gorącą czekoladą, nosiłam długie spódnice i kapelusze, a wieczorami przesiadywałam w knajpie 4 Gats razem z Gaudim, Picasso
i Zafonem we własnej osobie. I moim brodatym lokowanym fircykiem rzecz jasna, noszącym kamizelki w kratkę i kropki oraz spodnie na szelkach, Senor Martinem z rodu Boron.
Pomijając dzielnice względnie nowe i przedmieścia, przewędrowaliśmy kawał Barcelony. W 4 dni przeszliśmy prawie 40 km, Marciś ze skręconą nogą i nic a nic nie narzekał. Nie korzystaliśmy nawet z metra, bo szkoda nam było schodzić pod ziemię
i rozstawać się z miastem. Plan zwiedzania jak zawsze był dość intensywny, nie udało nam się jednak zrobić wszystkiego i pojawiły się nowe pomysły:
- nie byliśmy na wzgórzu Tibidabo – nie widziałam willi, w której rozgrywają się kluczowe sceny książki “Cień wiatru”, nie byliśmy w najstarszym na świecie wesołym miasteczku, nie przejechaliśmy się niebieskim tramwajem
- nie przejechaliśmy się kolejkami linowymi z portu na wzgórze Montjuic
- nie weszliśmy do środka żadnego z domów Gaudiego
- nie przebiegliśmy się promenadą
- nie poszliśmy na koncert do przecudnego Palau de la Musica. Jakikolwiek koncert.
- nie kupiliśmy nic w barcelońskim sklepie Desigual, za to kupiłam sobie bluzę w Mango, też pierwotnie barcelońskim.
Jest po co wracać!
Jednak najprzyjemniejsze momenty w wędrówce przez sławne miasta to te, kiedy albo już zobaczysz wszystkie must-see i nigdzie Ci się nie spieszy, albo odpuścisz przez chwilę gapienie się w przewodnik i mapę, i po prostu pójdziesz, dasz się ponieść. Skręcisz albo tu, albo tam, poczłapiesz od placu do placu, zawsze trafiając na jakiś darmowy koncert – a to gitarowy, a to operowy, a to przaśny, w wykonaniu uroczej pary staruszków, wyśpiewujących szlagiery gdzieś na rogu.
Zjesz sobie to tu, to tam, w pierwsze dni na bogato, w restauracjach, owoce morza i inne piwa za 8 EUR pod Sagradą, w kolejne już własną bagietkę z chorizo z torby. Zupełnie bez planu wyjdziesz w miasto w dzień meczu El CLassico i nie znajdując miejsca
w żadnym barze z telewizorem, trafisz na jakiś plac, z jakimś telewizorem, za to z konkretnymi stoiskami winiarskimi wokół.
Zapomnisz, że bardzo chce Ci się siku i wypijesz 3 piękne kieliszki wybornego czerwonego wina, siedząc na ławce obok śmietnika. Wtedy dopiero poczujesz Barcelonę, wtedy wnikniesz w to miejsce. I będziesz dziękować Losowi, Niebiosom czy samej sobie, że obok Ciebie siedzi fircyk w kamizelce w kropki albo nawet bez, i odbiera rzeczywistość jota w jotę tak samo, i tacy jesteście szczęśliwi w ten czas, że nawet gadać nie trza, ale oczywiście gadać będziecie, o wszystkim, o niczym, jak zawsze. A Barcelona wygra 4:0.
Samolotem? Nie kamperem????!!!!???? :-B
Czasem trzeba samolotem;) Wtedy, jak nie ma za dużo czasu. I, przyznam, taka odmiana od czasu do czasu jest całkiem fajna!
Super zdjęcia! 🙂
Dzięki wielkie! Choć ciągle dalekie od ideału;)
Aż się chce jechać, żeby nie ten strach przed dogadanie się…
Ja kocham Barcelone. Za kilmat,uliczki. Moje ulubione miasto
Moje chyba też:)