Japonia

5 września 2016

Fuji-san, czyli wspinaczka na wulkan

Tagi: , , , , , , , , ,

W Japonii mówi się, że mądry wchodzi na Fudżi raz, głupiec dwa razy. To prawda – drugi raz bym się na to nie zdobyła. Na jednym z polskich blogów znalazłam opinię, że wejście na Fudżi to jak wędrówki po Tatrach, a piszący te słowa weszli na szczyt w sandałach. Po drodze dziwili się Japończykom wdychającym tlen z przenośnych butli. Musi być, że byli to jacyś alpiniści – my podczas wspinaczki, a raczej podczas zejścia, marzyliśmy o górskich butach, które zostawiliśmy w domu,  a Marcin po przekroczeniu 3 tysięcy metrów o tlenowej butli. Trochę sobie biegamy, więc z kondycją powinno być jako tako, po japońsku. Tymczasem, było ciężko.

dav

Fudżi, święta góra Japończyków, leży w Krainie Pięciu Jezior. Ten wulkan jest na liście 47 najbardziej niebezpiecznych wulkanów Japonii. Wybucha co około 300 lat, a ostatni raz miało to miejsce w 1707 roku.

Czy Fuji wybuchnie?

Obecnie wulkan objęty jest pierwszym (w pięciostopniowej skali) stopniem zagrożenia wybuchem. Piąty poziom zmusza do ewakuacji, ale pierwszy stopień nie oznacza nic poważnego – nie wprowadza się istotnych ograniczeń. Ontake w chwili erupcji (29 września 2014 roku) również miał pierwszy stopień zagrożenia. Zginęło wtedy ponad 30-tu turystów wspinających się na wulkan.

Według rządowego raportu opublikowanego w czerwcu 80 proc. terenów Japonii, które są zagrożone skutkami erupcji, nie posiada planu ewakuacji. Dlatego prefektura Shizuoka (na granicy której znajduje się Fudżi) przygotowuje się do ewentualnego brutalnego przebudzenia wulkanu. Naukowcy stworzyli nawet specjalną stronę internetową, w której widać symulacje ewentualnych torów płynięcia lawy. Można dowiedzieć się z niej, że oprócz zagrożenia dla osób mieszkających w pobliżu Fudżi, może dojść do odcięcia głównych tras kolejowych i dróg.

Raport przestrzega również przed tym, że silne trzęsienia mogą zwiększać ryzyko wystąpienia erupcji wulkanu. Ostatnie takie trzęsienie miało miejsce w 2011 roku. Wedy też ciśnienie w Fuji wzrosło. 12 grudnia 1707 roku, zaledwie 49 dni po trzęsieniu o sile 8,6 w skali Richtera na południu Japonii, Fudżi przypomniał o sobie. Skala erupcji była ogromna i rzadko spotykana w historii. Naukowcy obliczyli, że wulkan wyrzucił dym i popioły na wysokość 23 km. Chmura zanieczyszczeń zablokowała dopływ światła do rejonu odległego nawet o 100 km. Co prawda nie odnotowano ofiar śmiertelnych bezpośrednio związanych z wybuchem, jednak popiół pokrył grunty rolne w okolicy i doszło do masowego głodu.

Źródło: zmianynaziemi.pl

Duża część turystów nie decyduje się na wspinaczkę, wystarczy im podziwianie jej z dołu, co ma swój urok – pływanie łódeczką po jeziorze z majestatycznym stożkiem w tle to przyjemna alternatywa dla ciężkiej wędrówki na ten prawie czterotysięcznik.

Jest kilka tras, wiodących na szczyt. My wybraliśmy najbardziej popularną, Yoshida Trial. Wędrówkę rozpoczyna się z Fuji Subaru Line 5th station, do której dowozi autobus z Kawaguchiko. Spora część turystów, w tym turyści podróżujący z biurami podróży, dojeżdżają do 5-tej stacji, robią zakupy z sklepach z pamiątkami, fotografują się na tle góry i wracają.

Subaru Line, 5th station

Inni z kolei wspinają się do stacji siódmej lub ósmej, nocują w schronisku i w dalszą trasę ruszają o 3 w nocy, celem zobaczenia wschodu słońca nad Fudżi – widok ponoć magiczny. Nie mam pojęcia jak udaje im się wejść po ciemku po mega stromej kamienisto-magmowej ścieżce, po której my z trudem weszliśmy za dnia.

yoshida2016_English-1

Dodatkowym utrudnieniem jest zmniejszająca się z każdym krokiem ilość tlenu. U mnie objawiło się to ziewaniem i koniecznością robienia częstszych przerw, Marcin miał zawroty głowy. Przewodniki podają, że wspinaczka z 5. stacji Subaru Line na szczyt zajmuje prawie 6 godzin, my wspięliśmy się w 4 i chyba lokujemy się w środku stawki – pomiędzy tymi, co na szczyt dosłownie wbiegali, a dziarskimi 70-latkami oraz tymi, co po drodze ucinali sobie drzemki.

Wejście jest ciężkie kondycyjnie, najgorsze chyba jednak jest zejście. Można zejść tą samą drogą, którą się weszło, ta jednak wydała nam sie zbyt trudna i poszlismy ścieżką do zejścia przeznaczoną. Oznaczało to ryzykowne zjeżdżanie po kamieniach lub zbieganie po nich przez 5 kilometrów w pełnym słońcu. Przez chwilę może i frajda, po kilometrze takiej zabawy całym się jest zakurzonym, spoconym i słońcem spalonym. Za to widoki przecudne. A satysfakcja ze zdobycia góry o wysokości 3776 metrów ogromna!

Gdybyśmy raz jeszcze mieli wspiąć się na Fudżi,  szukałabym noclegu w miejscowościach, z których odjeżdżają autobusy do poszczególnych stacji, skąd rozpoczyna się wspinaczkę. My znaleźliśmy całkiem miły domek kempingowy nad jeziorem Saiko, licząc na to, że w przejrzyście i gęsto skomunikowanej Japonii nie będzie problemu z dostaniem się pod Fudżi. Nic bardziej mylnego.

Ostatni autobus z Kawaguchiko, miasteczka z którego jedzie się na stację piątą, do miejscowości przy jeziorze Saiko odjeżdżał o 17:33. Nie zdążyliśmy na niego ani razu, musieliśmy bulić na taksę dwa razy równowartość 100 zł. W drugą stronę, czyli z domku do Kawaguchiko było łatwiej, bo serdeczny właściciel domku zawiózł nas tam dwukrotnie własnym autem, z czego raz specjalnie nadłożył drogi, żebyśmy mogli podziwiać Fudżi z mostu rozpostartego nad jeziorem Kawaguchiko.

Zatem jeśli zdobywać Fudżi, to tylko z głównych baz, czyli Kawaguchiko, jeśli chciałoby się nad jeziorem, albo najlepiej z Gotemby, bo tam jeździ JR Line i nie trzeba płacić dodatkowo, żeby dostać się do pomniejszych miejscowości, do których kolej JR Line nie jeździ.

Swoją drogą, Kawaguchiko to bardzo ładne miasteczko, trochę kurortowe, ale po japońsku, czyli nienachalnie. Warto to przybyć, nawet nie mając planu wspinania się na Fudżi, choćby dla atmosfery wspinaczkowej bazy. Co z tego, że to tylko 3776 metrów. Dla nas to było aż 3776 metrów i czuliśmy się jak prawdziwi wspinacze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Kąpiel w japońskim onsenie, czyli jak spędziłam 30. urodziny. Kinugawa i Nikko.
Kioto warstwa po warstwie. Lipiec 2016