To w zasadzie świetna sprawa, że Marcin ma urodziny w listopadzie. To już ten czas, kiedy październik dał w kość i człowiek chce wszędzie, gdzie jest słońce i kilka stopni cieplej. A że nie ma lepszej okazji do fanaberii niż urodziny, pozostaje najpiękniej brzmiące pytanie: no to dokąd?
W tym roku wybraliśmy hiszpańskie Costa Calida, czyli te rejony Hiszpanii, gdzie jesienią, a nawet zimą można chodzić w krótkich spodenkach. Pretty cool.
Uwielbiam Hiszpanię. Każdy odkrywany zakątek, małe miasteczko, duże miasto i wyspę. Pokochałam również Costa Calida, z jego jesiennym spokojem, względnym wyciszeniem, nienachalnym pięknem. I wiecznym słońcem.
COSTA CALIDA
Wybrzeże wygląda jak z pozoru brzydsza siostra Costa Blanca, a pisząc “brzydsza” nie mam na myśli “brzydka”. Costa Blanca jest bardziej górzyste, zielone, zadrzewione, natomiast krajobraz Costa Calida przypomina pola księżycowe. Jest tu mniej domów, mniej hoteli, mniej ludzi. I równie piękne morze.
Marzymy o tym, żeby za jakiś czas przenieść się do Hiszpanii na stałe. Szczególnie w zimowe dni, kiedy termometry w Polsce pokazują -12 stopni, a te na Costa Blanca albo Costa Calida +19. Dlatego zwiedzając nowe miejsca zawsze zadajemy sobie pytanie, czy moglibyśmy tam zamieszkać. Nie inaczej było na Costa Calida.
MAR MENOR
Morze mniejsze to oddzielona mierzeją część morza, takie wielkie jezioro odpływowe. Na mapie wygląda ciekawie, jak Hel.
Na mierzei powstała miejscowość La Manga, z hotelami, wieżowcami, blokami, klubami, sklepami, restauracjami, która ciągnie się przez kilkanaście kilometrów. Z jednej strony jest Morze Śródziemne i przepiękne piaszczyste plaże, z drugiej Mar Menor i plaże jak nad jeziorem. La Manga to duży wakacyjny kurort, a my w takich nie czujemy się najlepiej, dlatego zakwaterowaliśmy się w maleńkim Los Nietos, po drugiej stronie Mar Menor, tuż przy promenadzie.
LOS NIETOS
Marcin chciał na odludziu, spełniłam jego marzenia z nawiązką. Do Los Nietos przybyliśmy około 22:00. Było ZUPEŁNIE pusto. Ulice i malutkie rybackie domki oświetlały pomarańczowe światła latarni. Ja byłam urzeczona, Marcin przerażony, a zazwyczaj mamy na odwrót. Człowiek jednak chciałby do człowieka, odludzie też ma swoje granice, które o tej porze w Los Nietos zostały przekroczone.
Rano okazało się, że ktoś tu jednak mieszka – pojedynczy rezydenci spacerowali po promenadzie, otwarto dwa jedyne bary i sklep, i zrobiło się po hiszpańsku gwarnie, w skali, na jakiej pozwalało zaludnienie Los Nietos.
Wynajęliśmy parter małego rybackiego domku znalezionego na Airbnb. Wychodziliśmy prosto na promenadę, a przez wielkie okno patrzyliśmy na Mar Menor i mierzeję z La Mangą w oddali. W dzień zwiedzaliśmy, wieczorami spacerowaliśmy po pustym Los Nietos, nocą patrzyliśmy na największy od lat księżyc odbijający się w tafli morza. To był dobry czas.
MURCIA
Murcia nie leży na morzem, więc wiadomo, że tu się nie osiedlimy. Mimo to, jest przyjemnym miastem, zadbanym, nie za dużym i nie za małym. Przepływa przez nią rzeka, wzdłuż której ciągnie się szeroki chodnik. Odpowiednie wykorzystanie rzek w miastach zawsze znacznie podbija ich wartość, co znajduje swoje potwierdzenie również w Murcii.
Najpiękniejszy jest główny plac, przy którym wznosi się okazała gotycka katedra Santa Maria. I wszystkie uliczki starego miasta, z wysokimi strojnymi kamienicami, placami i skwerami – uwielbiam!
LORCA
Będąc w Lorce trzeba wspiąć się na górę, pod sam zamek i stamtąd spojrzeć na miasto. Jest bardzo upchane, ciasne i stare. Widać stąd zniszczenia spowodowane trzęsieniem ziemi z 2011 roku. Widać też slumsy i imigrantów, z niewiadomych powodów ulokowane przy głównym zabytku miasta, tuż pod zamkiem.
Tu otwiera się pole do dyskusji o przyjmowaniu imigrantów, co generalnie popieram. W Lorce, przechadzając się obok grup uchodźców, młodych facetów, okupujących murki i place pod prowizorycznymi barakami o 12:00 w dzień powszedni, czułam się niepewnie. Jednak tak samo czuję się w niektórych dzielnicach we własnym, pozbawionym imigrantów kraju. Nicnierobienie i bieda mogą zdegenerować każdego, niezależnie od narodowości i wyznania.
CARTAGENA
To brzmi dumnie. Miasto 4 w 1 – port wojenny i handlowy, stocznia, rafineria ropy naftowej i kąpielisko morskie. Oto hiszpańska Cartagena.
Wokół tereny przemysłowe, w środku piękna promenada, zabytkowy rzymski teatr i przyjemne stare miasto. Nieco dalej nowoczesne osiedla, a pod miastem urocze zatoczki ukryte między górami. Zaskakujący miszmasz, trochę jak u nas w domu, który właśnie meblujemy – niby nic do siebie nie pasuje, ale nam się podoba.
CABO de PALOS
Przylądek + latarnia = boskość. Przepiękne krajobrazowo miejsce, szczególnie przed zachodem słońcem. O tej porze roku nie było zbyt wielu ludzi – kilkoro zwiedzających, paru nurków i rowerzystów. Tuż obok jest parking, na którym stało sporo kamperów, zimujących w Hiszpanii niemieckich i holenderskich emerytów. Tylko pozazdrościć lub… realizować!
AGUILAS
To kurort u stóp fortecy na cyplu, który dzieli miasto na dwie części. Jedna ma charakter bardziej wypoczynkowy, długą promenadę z kawiarenkami i sklepami, i wielką plażę. Druga część zaczyna się sporym portem, za którym jest wąski pas plaży i droga biegnącą tuż obok. To przyjemne miasto, w którym moglibyśmy zamieszkać, jednak prawdziwy hit odkryliśmy następnego dnia.
MAZARRON
A właściwie Puerto de Mazarron, jest fajowe. Nie ma w nim żadnych zabytków, jest stosunkowo nowe, zdaje się rozbudowywać w oczach. Ma za to wielkie plaże, szerokie promenady i przestrzeń, co obydwoje lubimy. Już nawet znaleźliśmy sobie dom, uroczą haciendę tuż przy plaży, na którą pewnie nigdy nie będzie nas stać. Jednak to nie o haciendę chodzi.
Podobno szczęście to nie jest stan stały, to chwile. Jeśli tak, jedną z takich chwil przeżyłam właśnie w Puerto de Mazarron.
W lokalnym supermercado kupiliśmy bagietkę, jamon serrano, wino w kartoniku i oliwki, i tak zaopatrzeni usiedliśmy na murku plaży, patrząc na chowające się w morzu jesienne słońce. Nada mas.
COSTA BLANCA
Korzystając z późnego wylotu, ostatniego pojechaliśmy na Costa Blanca, do Calpe i La Nucii. Jest tam nieco cieplej niż na Costa Calida. W ciągu roku śledzimy pogodę na Costa Blanca – temperatura rzadko spada tu poniżej kilkunastu stopni, a tegoroczny śnieg to wybryk natury. Wspaniałe miejsce do życia.
Odwiedziliśmy Marcina kolegę Rafała, który przeniósł się do Hiszpanii lata temu. Był akrobatą, niestety od dwóch laty leży sparaliżowany po niefortunnym skoku. We wrześniu organizowaliśmy dla niego Bieg Gladiatora w ramach akcji „Wstawaj Rafał”, żeby pomóc w uzbieraniu 150 tysięcy EURO na operację rdzenia, po której Rafał będzie miał szansę stanąć na własnych nogach. Udało się uzbierać 40 tysięcy złotych, co jest małym procentem niezbędnej sumy. Dlatego w tym roku we wrześniu w Zielonej Górze odbędzie się druga edycja Biegu Gladiatora. Ten Człowiek mimo sytuacji, w jakiej się znalazł, ma w sobie więcej optymizmu niż niejeden zdrowy.
Cieszmy się życiem i pomagajmy.
Ślicznie tam! Tak mnie zachęciłaś, że chyba zacznę się uczyć hiszpańskiego…