Zarówno małe Alaçati, jego kamienne domy, wąskie uliczki i romantyczne sklepiki, jak i większe Çesme z wielkim zamkiem
i promenadą, są wdzięcznymi miejscami do listopadowych spacerów. Jednak w sezonie urlop tu może być dość męczący. Alaçati upodobali sobie bogaci izmirczycy, co widać po bardzo ładnych, różnorodnych stylistycznie domach letnich. Ponoć w miesiącach letnich bywa klaustrofobicznie. Z kolei Çesme to raj dla Rosjan i imprezowiczów. Jednak w listopadzie jest niemal idealnie.
Alaçatı (lub, z greckiego, Alatsata) to miasteczko nad Morzem Egejskim, oddalone o 80 km od Izmiru, a ok. 5 od kurortu Çesme, znane z pięknych greckich domków, winnic i wiatraków. Teraz jest jedną z mekk windsurfingu i kitesurfingu, i wraz z ponad 100-letnimi greckimi domkami, wąskimi uliczkami, butikowymi hotelami i restauracyjkami ze stolikami powystawianymi na zewnątrz, jednym z najbardziej autentycznych miejsc w Turcji. Starówka, w całości uznana za zabytek, jest bardzo dobrze zachowana, a nowe budownictwo zachowuje istniejącą stylistykę.
W listopadzie spacer po Alaçati jest czystą przyjemnością, w sezonie z kolei miasteczko pełne jest izmirskiej śmietanki towarzyskiej, a nocne kluby nad wybrzeżem czynne są do wczesnych godzin porannych. Znajduje się tu port ze stylową zabudową, mnóstwem luksusowych jachtów i jachcików, i równie luksusowymi restauracjami.
Do lat 20. XX wieku Alaçati zamieszkane było przez Greków, którzy musieli się stąd wyprowadzić po wojnie grecko-tureckiej i podpisaniu traktatu z Lozanny, którego efektem była zmiana granic obu państw i przymusowa wymiana ludności.
Miejsce z klimatem.