Dziwny kemping. Z pozoru nic ciekawego – do plaży kilkaset metrów, morze ledwo widać, stosunkowo daleko do centrum niezbyt ciekawej zresztą miejscowości Stoupa. Jednak my byliśmy zwyczajnie zmęczeni. Chcieliśmy usiąść, otworzyć wino i przez kilka godzin nie robić nic, najlepiej w ciszy, bez żadnych niemieckich rodzin z dziećmi wokół i przygotować się do zwiedzania Mani. Kemping Kalogria okazał się trafiony w dychę. O proszę, jak się Marciś ładnie bawił.
Tutaj nic nie trzeba. Nie trzeba iść nad morze, które, kiedy ma się do niego 5 metrów jak na dotychczasowych kempingach, wymaga odwiedzin. Nie trzeba iść do tawerny na kolację, bo nie ma żadnej w pobliżu. Nie trzeba się niczym przejmować, bo teren ogromny, miejsca dla każdego w bród (nie ma, co lubimy, wydzielonych parcel), a i współpkempingujący jacyś tacy inni niż do tej pory. Bardziej podróżniccy niż turystyczni. Wszyscy zdawali się być tu tylko na chwilę i ruszali dalej w trasę, tak jak my. Nikt nie budował tu domu wokół przyczepy – krzesło, stół i hamak co najwyżej, żeby szybko można było zwinąć i jechać. Widziałam za to namiot postawiony na dachu auta, a w nim wyluzowaną parę w wieku ok. 50-60 lat.
Duże łazienki, duże prysznice z ciepła woda oczywiście. Na terenie jest jakiś sklepik i jakaś tawerna, ale nie zachodziliśmy, nie wiem, co w środku.
Jeśli jednak wybierzecie się na plażę i akurat nie będzie to sierpień, będziecie zachwyceni. Raj. Woda, piasek, wszystko. W sierpniu sporo ludzi i równo poustawiane leżaki. My nie za bardzo lubimy, za to ten kolor wody… Chyba jeszcze ładniejszy niż w tureckim Oludeniz (zdjęcia autentyczne – nic nie podkolorowałam. TAM TAK JEST.)