Trochę nas poniosło, kiedy zapisywaliśmy się na 28-kilometrowy bieg po górach. Plan był tak szczytny, jak nierealny. Ostatecznie, przez kontuzje i brak treningów, zrezygnowaliśmy. Czując motywacyjnego kaca z tego powodu, postanowiliśmy tę trasę chociaż przejść, dzięki czemu zrozumieliśmy, że decyzja o rezygnacji była jedyną słuszną.
Chojnikowe bieganie to nie przelewki. Wbiec na Chojnik – już samo to jest wyczynem. A tu trzeba wspiąć się zdecydowanie wyżej, bo na górę Czeskie Kamienie o wysokości 1400 metrów, a potem stamtąd zbiec i na dokładkę wbiec na Chojnik. To jest hardcore dla takich biegaczy jak my.
Źródło: chojnikmaraton.pl
Mieliśmy plan przewędrować trasę biegu w jeden dzień, rozłożyliśmy ją jednak na dwa. O ile trawersy na niższych wysokościach Drogą pod Reglami są ok, o tyle podejście pod Petrovkę, czyli na szczyt, ma długość prawie 5 kilometrów i prowadzi cały czas pod stromą górkę. Zejście równie strome, po kamiennych pseudoschodkach, więc czuć kolana i biodra. Praca biurowa to zbrodnia na ciele ludzkim, co wychodzi właśnie podczas tak zwyczajnych z pozoru aktywności jak wędrowanie.
Dlatego stanęliśmy w obliczu wyzwania – może półmaraton z górką to dla nas póki co za dużo, ale Korona Gór Polskich leży w zasięgu możliwości. Książeczki wyrobione, czas zdobywać pieczątki i naprawić część spustoszeń poczynionych w ciele przez siedzący tryb życia. Zaczynamy od Wysokiej Kopy, a potem jedziemy znów pod Chojnik, kibicować mocniejszym od nas w ich wyczynie.