Półleżąc na kanapie we wszystkich świętych, widocznie nieco tym niemal całodziennym półleżeniem zmęczeni, bądź też wystarczająco nicnierobieniem zrelaksowani, o godzinie 18:00 z minutami, poprzekładawszy wszelkie zaduszkowe obowiązki, stwierdziliśmy, że trza jechać, nie ma co tak siedzieć. Zew wzywa.
To ciekawe, gdyż. W środę w okolicach godzin 14-15, zmieniając jedne dzieci na drugie, ostatecznie pozbywając się wszystkich, poczułam ogromną euforię wynikająca z faktu, że oto właśnie nadchodzi 4-dniowy weekend, bez żadnych planów, obowiązków, niczego. 4-dniowy weekend W DOMU. Na tym tle, ochocze przystanie na propozycję: a może pokamperujemy? – zdaje się być oczywiste.
No więc leżę sobie w alkowie i opisuję. Pojechaliśmy niedaleko (140 km), do niemieckiego miasta Burg w Spreewaldzie. Dzień wcześniej oglądaliśmy program o łowcach nazistów, dzień później u potomków tychże weekend spędzamy. Cóż.
W Burgu byli my już, wiedzieliśmy, że jest tu blisko z ZG i ładnie oraz, na czym nam szczególnie zależało, że są tu termy, czyli ciepły basen do moczenia się, co kocham tym bardziej, im bardziej nie mam wanny, a nie mam jej bardzo. Jest listopad, ciemno od 17:00 i zimno, ile sobie można w oczy patrzeć, trzeba mieć co robić. Dlatego też termy.
Spreewald Therme dysponują parkingiem, na którym można stać, ale nie można nocować. Przy okazji rekonesansowej przejażdżki rowerowej znaleźliśmy darmowe i bezpiecznie (pisane o 23:26, rano się okaże) miejsce przy młynie*.
* (N 51°50.211′ S 14°08.879′).- rano okazało się, że faktycznie można i że jest bezpiecznie.
Sam Burg jest ładnym, dobrze wykorzystanym turystycznie miasteczkiem. Fajne ścieżki rowerowe, rzeczka, wycieczki stateczkami, spływy kajakowe, urokliwe domy, zajazdy, restauracyjki, piekarenki i kawiarnie, rodem z XIX wieku. Trochę zbyt cichy i wymarły według mojej oceny, mimo to klimat sprzyjający. A sprewaldzkie termy to niewątpliwy atut tego miasta – kilka basenów solankowych o różnym stopniu zasolenia i różnej temperaturze plus sauny. Dwie godziny pławienia się kosztuje 13 EUR.
http://www.spreewald-therme.de/
Hołdując tradycji, jesteśmy zawsze idealnie przygotowani, dlatego mapy rowerowej nie mieliśmy żadnej i jeździliśmy na ślepo – a to szlakiem ogórka kawałeczek, a to Szprewy widokami, a to żółtym, potem czerwonym, w końcu żadnym i było git. Znowu widzieliśmy niemieckie rude krowy, konie, kózki, owce, kaczki, lamy i inny przydomowy inwentarz. Widzieliśmy również ludzi niosących wiaderka z ogórkami radośnie, szlak ogórka przemierzywszy zapewne. W Polsce też powinno się zrobić jakiś szlak, ziemniaka na przykład albo kapusty kiszonej, ścieżki rowerowe, karczmy jakieś lub chętne gospodynie wiejskie w domach własnych i już. W okolicach Zielonej Góry funkcjonuje szlak wina i miodu, ale czy jest oznakowany pod względem wypraw rowerowych, czy są wytyczone ścieżki, czy głównymi drogami prowadzi – nie wiem, trzeba sprawdzić.
Tym, co nas ponownie zaskoczyło w niemieckim landzie, jest duża aktywność sportowo-rekreacyjno-turystyczna Niemców, niezależna od pogody. Spacerują, zwiedzają, chodzą na termy, jeżdżą rodzinnie rowerami, zasuwają kajakami po Szprewie. Warto się wzorować.