Czwarty raz tak w ogóle, drugi kamperem. Tak, można uznać, że to już tradycja. Nasz prywatny Pierwszy Dzień Wiosny i rozpoczęcie sezonu kamperowego. Wychynięcie z domowej zamrożonej nory KU ŚWIATU! Międzynarodowe Targi Turystyczne w Berlinie + bonusy.
Sformułowania „Pierwszy Dzień Wiosny” używam z premedytacją, kompletnie abstrahując od warunków panujących na zewnętrz. Gdyż o ile wiosna ma nas w poważaniu, o tyle podczas tego corocznego marcowego berlińskiego weekendu w mojej głowie, w postrzeganiu świata, w ogólnym samopoczuciu i wewnętrznym akumulatorze rozkwitają pierwsze kwiatki.
Trochę to jednak dziwota, że w mieście pogodowo całkiem podobnym do ZG – śnieg, mróz, deszcz, zadymka – pogoda schodzi na drugi plan życia. Nie przeszkadza w jeżdżeniu na rowerze z dziećmi, w bieganiu w krótkich spodenkach bez szalika i bez czapki z kilkuletnim synkiem, w wystawieniu stolików przed knajpy, postawieniu wazoników na zaśnieżonych blatach stołów tychże, umieszczenie w tych wazonikach świeżych kwiatków i zapalenie świeczki w świeczniku obok.
Tu rodzi się temat na dłuższy wywód o naturze społeczno-biologicznej. Mianowicie, odczuwanie zimna przez różne nacje. I znów, słowo „nacje” użyte jest z rozmysłem. Z czynionych przez zielonogórskich naukowców obserwacji wynika, że ludzie o różnych narodowościach, niekoniecznie odległych geograficznie, odmiennie reagują na niskie temperatury. I o ile nie dziwi, że do polskich temperatur nieprzyzwyczajony jest portorykański obywatel i w głowie mu się nie mieści, że jest tu zimno i nie, to nie jest przejściowe, że to zima, tak, do kwietnia będzie i kup sobie, chłopie, kalesony, o tyle kompletnie pojąć nie możemy wspólnie (a dwie głowy to nie jedna), dlaczego:
– zimna nie odczuwają Hiszpanie i kiedy Polak z zimnego przecież kraju owija się szczelnie szalikiem, oni rozpinają kurtki?
– zimna nie odczuwają Niemcy, którzy mają jota w jotę tak samo, i czy zima, czy słota, czy letnia spiekota, robią swoje?
– my, którzy powinniśmy być przyzwyczajeni, że częściej jest zimno niż ciepło, marudzimy ciągle, że jest za zimno, że żyć się nie da, że zabunkrować się trzeba w domu, że czemu ty dziecko taka rozgogolona i co masz pod tymi spodniami, a potem chora i zapalenie oskrzeli i cały naród, oprócz narciarzy i snowboardzistów, odlicza dni do wiosny razem z panem Kuźniarem od 06:50 rano po ciemku?
Dlaczego?
Wyjechaliśmy zaraz po pracy, po 16:00, uprzednio zmieniwszy opony na zimowe z uwagi na prognozy. Do Berlina jako zielonogórzanie mamy rzut beretem, dojechaliśmy więc przyzwoicie, robiąc niemieckie zakupy – piwo, wino, kiełbasa, musztarda, vizir.
Kierowaliśmy się ku berlińskim halom targowym, czyli na ulicę Messedamm, gdzie w roku poprzedzającym znaleźliśmy fajny, darmowy parking 400 m. od wejścia na targi. Jechaliśmy w ciemno, nie spodziewając się niespodzianek, tym bardziej niespodzianki w postaci placu budowy i na wpół wybudowanej budowli dokładnie na miejscu naszego parkingu P8. Nie zrażeni, cofnęliśmy się nieco, wjechaliśmy na parking P7* symulując zaćmienie umysłowe na widok obostrzenia: do 2,8 t i schowaliśmy się najlepiej jak można, czyli pod latarnią.
*dokładnie na przeciwko hotelu Ibis, na rogu skrzyżowania ulic Messedamm i Masurenalle.
Dwie obserwacje:
I. Jak osiągnąć błogosławiony stan relaksu w kamperze:
– zamontuj te srebrne na szyby,
– jeśliś szczęśliwym posiadaczem kurtynki oddzielającej kabinę od reszty – zasuń ją,
– włącz piecyk,
– zdejmij buty,
– nalej napój do kubeczka czy gdzie tam lubisz,
– włącz tv, żeby szprechał (dla miłośników odbiorników), to nie mus,
– zajmij pozycję i już.
Mi tam więcej nie trzeba.
II. Różne ludzie mają zdolności. My specjalizujemy się w robieniu bałaganu. Ja nie wiem jak to się dzieje, ale tempo jest obłędne. Gadu gadu, pitu pitu, drinku drinku i już! Jest bałagan! Zastraszające. Myślałam, że tylko w kamperze, mała przestrzeń itd. Ale nie. Zrobimy bałagan wszędzie, gdzie się nas wpuści. Jeśli dodać do tego dzieci, efekt murowany.
Targi jak targi, my je po prostu lubimy. Już prawie nauczyliśmy się po nich poruszać, choć wciąż zdarza się zabłądzić. Ważne jest, żeby nakreślić sobie jakiś cel – idę tu i tu, po to i po to, zbieram tylko takie i takie materiały. W przeciwnym razie człowiek lata jak w amoku, bierze każdą torbę, którą mu podają, co ostatecznie skutkuje obładowaniem totalnym, nogami w tyłku i zmęczeniem. My w tym roku, zgodnie z planami wakacyjnymi, odwiedziliśmy hale niemieckie, europejskie – głównie Skandynawię i kraje Europy Środkowej i Wschodniej, i Turcję. Byliśmy też w Azji, bo lubimy te klimaty i w Afryce, bo tam jest zawsze malowniczo.
Dodatkową atrakcją na berlińskich targach są rozmaite degustacje, w których bierzemy udział ochoczo, a to kosztując piwa Singha, a to popijając włoskie zabayone (pycha), a to przegryzając afrykańskie kiełki, tureckie sezamki, austriackie sery, izraelską macę z humusem… w zasadzie wszystko, co dają zjeść i wypić, zjemy i wypijemy. I cóż, jest to dobre.
Kolejnym punktem programu był koncert irlandzkiego zespołu Kopek, który poznaliśmy w Dreźnie przy okazji koncertu H-Blockx. I tu odczuć sie dało wyraźnie jedną z podstawowych cech i zalet kamperowanie, a mianowicie mobilność. Pod samym klubem* stanąć się nie dało, więc zaparkowaliśmy jakieś 500 m dalej, dokładnie w miejscu, gdzie miesiąc temu Marcin z Bratem swym robili dokładnie to samo, czyli siedzieli w tym samym kamperze, pod tą samą latarnią, wypełniając ten sam przedkoncertowy rytuał, czyli obalali whisky kupione w tym samym sklepie. No, może nie do końca to samo.
*koncert odbył się w klubie Magnet przy Falckensteinstraße, my stanęliśmy przy Schlesischle Straße. Nie ma żadnych zakazów ani parkometrów, jest za to dość głośno. Choć po wypełnionym rytuale to w sumie wszystko jedno.
Koło 6. rano temperatura w kamperze spadła do 11 stopni i piecyk nie chciał odpalić mimo prób wskrzeszania guziczkiem. Przykryliśmy się zatem dodatkowymi kołdrami, które Marcin zapobiegawczo zapakował i zasnęliśmy błogo. Przy śniadaniu piecyk odpalił. Podobno zimą trzeba grzać samym propanem, nie mieszanką propan-butan, która to znajdowała się w naszej butli i to było prawdopodobną przyczyną chwilowej awarii.
W niedziele, z soplami zwisającymi z alkowy, pojechaliśmy do ulubionego Burgu zregenerować się w termach. Na załączonym obrazku widać jak bardzo to było potrzebne.
Trzeba przyznać, że to był bardzo udany Pierwszy Weekend Wiosny:)