W miniony weekend wyskoczyliśmy do Poczdamu. Z Zielonej Góry do tego podberlińskiego cudu jest 210 km, zatem w sam raz na króciutki wypad.
Wyjechaliśmy w piątek koło 17:00. Marcin na camperteamie znalazł namiary na stellplatz w podpoczdamskiej wypoczynkowej miejscowości Werder*. Leżący nad samą Havelą, zamykany na samoobługowy szlaban parking wieczorem był wypełniony po brzegi, jednak udało nam się wcisnąć.
Przy stanowiskach skrzynki z prądem, obok stellplatzu przystań żeglarska, plac zabaw dla dzieci i oznakowana ścieżka rowerowa wiodąca zapewne do Poczdamu, co mieliśmy w planie sprawdzić następnego dnia. Stellplatz kosztował 6,50 EUR za dobę, jednak idąc za przykładem Niemców, którzy tłumnie zaczęli wyjeżdżać przed 10:00, zwinęliśmy się i my, samoobsługując drewniany szlaban.
52°22’41.00″ 12°56’13.00″ 52.378056 12.936944, 12 km od Poczdamu.
Na kolejną dobę zatrzymaliśmy się na trawiastym darmowym parkingu nad jeziorem w miejscowości Kladow, tuż obok dużego kempingu http://www.dccberlin.de/index.php/kladow.
*Krampnitzer Weg, Kladow, N 52°27.482′ E 13°06.876′
Tak mniej więcej wyglądała nasza rowerowa objazdówka. Kilka punktów ominęliśmy, kilka dodaliśmy. Co jest absolutnym must see w Poczdamie?
1. Pałac Cecilienhof
Wzorowany na angielskich dworach gotyckich z czasów Tudorów. To tu spotkali się Stalin, Truman i Churchill na przełomie lipca i sierpnia 45 roku, żeby zadecydować o losach Europy po wojnie. Zapewne dzięki tym ustaleniom Zielona Góra, skąd pochodzimy, jest Zieloną Górą, a nie Grunbergiem.
Źródła podają, że to stąd, podczas konferencji, prezydent USA Harry Truman wydał telefonicznie rozkaz zrzucenia bomby atomowej Little Boy na Hiroszimę.
2. Zespół pałacowy Sanssouci – Beztroski
Park Sanssouci i wszystko, co się w jego obrębie znajduje jest piękny. Na jego teren weszliśmy od strony Voltaitweg i popełniliśmy tym samym błąd strategiczny.
Przy wejściu od tej strony jest znak zakazu wjazdu dla rowerów, dlatego grzecznie zostawiliśmy swoje na rowerowym parkingu. Okazało się, że na teren parku jak najbardziej można wjeżdżać na rowerach, są specjalne ścieżki wydzielone dla rowerzystów właśnie. Całkiem to logiczne, bo park jest naprawdę ogromny, mój krokomierz wyliczył prawie 9000 kroków, a zmęczeni byliśmy skrajnie. Gdybyśmy mieli rowery, zwiedzanie byłoby o wiele mniej męczące, a tym samym przyjemniejsze.
Przeogromny Nowy Pałac robi adekwatne wrażenie. Jest to największa budowla tego typu jaką widziałam do tej pory, do tego przepiękna. Kiedy doszliśmy do Pałacu, z jednej strony świeciło słońce, a z drugiej na niebie wisiały ciężkie, burzowe chmury. Powstało bardzo efektowne światło, dzięki któremu budynek wyglądał monumentalnie.
Pałac Sanssouci w przeciwieństwie do Nowego Pałacu sprawia wrażenie lekkiego, ażurowego, kameralnego. To on, a nie barokowy Pałac Nowy, był ukochanym miejscem Fryderyka II Wielkiego, jego „małą winnicą”.
Po śmierci Fryderyka Wielkiego, romantyka, filozofa i miłośnika literatury, było jeszcze kilku Fryderyków: Fryderyk Wilhelm II, któremu nie podobał się ani Pałac Nowy, ani Sanssouci, kazał sobie zatem wybudować jeszcze jeden, Pałac Marmurowy, też piękny.
Potem był Fryderyk Wilhelm III Pruski, który w poważaniu miał cały kompleks w Poczdamie i przebywał zupełnie gdzie indziej. Na końcu nastał Fryderyk Wilhelm IV, zakochany w dziele swojego dziada Fryderyka Wielkiego i mimo, że zbudowano dla niego nowy pałac Charlottenhof, mieszkał w pałacu Sanssouci. Jeden normalny po dwóch niewdzięcznikach nieromantycznych. Warto o historii kompleksu poczytać, ciekawe wielce.
Podczas panowania Fryderyka Wilhelma IV na terenie parku wzniesiono jeszcze kilka budowli, w tym nasze ulubione Łaźnie Rzymskie, wzorowane na włoskich rezydencjach. Taki sobie kiedyś zbudujemy dom.
Kilka rad dla tych, którzy planują wizytę w Sanssouci:
– weźcie rower,
– weźcie jedzenie i picie, piwo/wino dozwolone, widziałam i zazdrościłam,
– weźcie kocyk nawet,
– zarezerwujcie cały dzień,
– zakupcie/wypożyczcie szczegółowy przewodnik/audioprzewodnik – my byliśmy uzbrojeni jedynie w wydruki
z wikipedii, dobre i to, choć niedosyt wiedzy pozostał,
– nie kupujcie mapki od przebranego pana przy wejściu – obok jest automat, w którym kosztuje ona 2 EUR (dałam panu 5, chciał co łaska, bardzo mnie zaskoczył, Polak tak w ogóle, wiadomo).
3. Aleksandrówka – rosyjska kolonia
To osiedle drewnianych domów w stylu rosyjskim z początku XIX w. Kolonia została zaprojektowana na zlecenie króla Prus Fryderyka Wilhelma III Pruskiego (tego, który nie chciał mieszkać w żadnym z pałaców w Sanssouci) dla ostatnich dwunastu rosyjskich śpiewaków z dawnego 62-osobowego chóru żołnierzy rosyjskich. Osiedle nazwano na cześć cara Aleksandra I.
Na początku śpiewacy byli jeńcami Prus, potem Rosja okazała się być sprzymierzeńcem Prus przeciwko Francji, więc byli już swoi i utworzono dla nich osobny regiment w armii pruskiej.
Co ciekawe, śpiewacy, którym podarowano domy, nie mogli ich sprzedać – były przekazywane z pokolenia na pokolenie i to tylko po mieczu. W kilku z nich wciąż mieszkają potomkowie prowodyrów całego przedsięwzięcia. W jednym powstała rosyjska restauracyjka, w której kilka pierogów ruskich kosztuje 6 EUR, barszcz z uszkami 5 EUR, zupa rybna ucha tyleż samo, a zwykła czarna herbata 3 EUR. Tak drogiego domowego żarcia jeszcze nie widziałam.
W niedzielę, a więc wracając, zobaczyliśmy to, cośmy ze zmęczenia ominęli w sobotę. I blask cudem ocalałego po II Wojnie Poczdamu nieco przygasł, kiedy obok zabytkowego (w rusztowaniach, a jakże!) Zamku Miejskiego obraz nędzy i rozpaczy przedstawiała sobą postkomunistyczna stara i obleśniacka biblioteka, obok niej bloki jakieś jak w Polsce i pusto jak na rynku w Zielonej Górze. Poszliśmy dalej, zobaczyliśmy odrestaurowaną podróbkę paryskiego łuku triumfalnego, zjedliśmy wursta i loda Mcflurry, minęliśmy na wskroś brytyjską uliczkę z ceglanymi kamienicami i francusko-angielskie kafejki, posiedzieliśmy na plastikowych neonowych fotelach w parku i pojechaliśmy nach haus.
Poczdam jest idealnie dostosowany, żeby zwiedzać go rowerami. Co więcej, zwiedzania naprawdę jest wart i człowiek wciąż się dziwi, choć myślał, że po Włoszech będzie trudniej o zachwyt. A tu proszę, u sąsiada Niemca…
Bardzo tresciwa relacja ,ozdobiona ladnymi zdjeciami.Udany wypad jak widac.Zapraszam na obszar Fryzji na zachod od Bremy.Szczegolnie we wrzesniu do Wisamoor,gdzie mozna obejrzec przepiekne Korso z kwiatow i wystroj calego miasteczka w kwiatach.Teren mozna porownac do polskich Zulaw.Potem wypad do Gröningen w Holandii,ciekawego miasteczka studenckiego.