Czasem splot z pozoru wykluczających się zdarzeń prowadzi do zaskakujących decyzji. W tym przypadku, te zdarzenia to:
– straciłam pracę
– tydzień później kupiliśmy nowego kampera (no no, nowszego niż poprzedni, słowo ‘nowy’ relatywne).
Wyklucza się? Wyklucza, zważywszy, że na naszych kontach nie widnieją kwoty „bezpieczeństwa” zapewniające nam byt przez kilka miesięcy od kryzysowych wydarzeń, jakim jest utrata pracy właśnie.
W obliczu tej patowej sytuacji postanowiliśmy pojechać do Włoch.
Jeśli dołożyć do tego fakt, że w poniedziałek kupiliśmy kampera, w czwartek zdarzyła się niespodziewana i ostatecznie nienaprawiona awaria wtrysku odbierająca moc silnikowi w najmniej odpowiednich momentach, a my wyjechaliśmy w piątek mając w planach przejechać łącznie 3 tys. km, nie obrazimy się, gdy nazwać nas głupkami. Ale obruszymy. Gdyż „no risk no fun” – powiedział szczęśliwie wracając.
Wycieczkę naszą śmiało można nazwać objazdową, dlatego dla zachowania porządku relacji, trasę opiszę w punktach. Mniej więcej dziesięciu.
Po chorwackich doświadczeniach i ze świadomością, że Alpy to Alpy, nie kombinowaliśmy z omijaniem dróg płatnych, prawie całość trasy pokonując autostradami:
– w Niemczech wiadomo, frei autobahn raj,
– w Austrii winieta 16 EUR (10 dni + kolejne 10 dni, wjazd
i powrót do Polski przez ten drogowo złodziejski kraj po… 11 dniach) + 10 EUR opłata za jakiś tunel + 8 EUR za przełęcz Brennera czy inną cholerę,
– we Włoszech również autostrady, choć w regionie Veneto jadąc do Werony jechaliśmy malowniczą lokalną drogą wiodąca przez winnice i w Toskanii, jadąc z Werony do Florencji również zjechaliśmy z autostrady w poszukiwaniu osławionych toskańskich krajobrazów – nie znaleźliśmy. Gdzie one?? Łącznie za 400-500 km autostrad w Italii zapłaciliśmy 39 EUR.
Teraz do rzeczy, po kolei.
- Neuschwanstein i Hohenschwangau (po drodze nocleg na stacji benzynowej w Niemczech)
Disnejowski pałacozamek + gorsza siostra twierdza Hohenschwangau. Neuschwanstein w rusztowaniach. Kolejka po bilety długa na 4 godziny stania, zupełnie nie po niemiecku zorganizowane. Zrezygnowaliśmy, pozostaliśmy przy zwiedzaniu „z wierzchu”. Wleźli my na górę, zasapali się i rozczarowali. Zamek jest prawie brand new, wybudowano na przełomie XIX i XX wieku („meble pewnie na allegro kupowali”), dla Ludwika II Bawarskiego zwanego Szalonym, który ledwo zdążył
w nim pomieszkać, bo go wzięła i zamordowała własna rodzina, a młody był. Ani wojny, ani rycerzy, może jakies konie jedynie. Za 400 lat będzie fajne, teraz atrakcja trochę na wyrost jak na nasz gust, ale nasz gust jest niszowy;) Turystów jak mrówków, kamperów ilości ogromne.
Parking pod zamkami 7 EUR (na noc się nie da).
- Garmisch Partenkirchen (przejazdem, bez noclegu)
Cudne. Ładniunie, zadbane, względnie ciche, malowniczy ryneczek z ładnie pomalowanymi kamienicami, ekstra skocznia, strumyczek przejrzysty, ścieżki rowerowe dla zwyczajnych rowerzystów, mimo, że wokół majestatyczne Alpy. Bez tandety pod turystów pustych straganowych. Miejsce, do którego chce się wracać.
- Werona (nocleg na stacji benzynowej we Włoszech)
Pierwszy zachwyt Italią spadł nam na mnie gdzieś wśród winnic w prowincji Veneto. Tu wioseczka w dolinie, tam zameczek na górze, tu winnica, tam, winnica, ówdzie winnica. Potem wjechaliśmy do Werony. Spodziewałam się ruchu, zgiełku hałasu itd. A tu sezon urlopowy, Włosi powyjeżdżali, ulice senne i ciche. Stellplatz*, na którym się zatrzymaliśmy umiejscowiony niecały kilometr od historycznego centrum miasta. Tu przeżyłam kolejny zachwyt Italią, Marcin chyba też. Wszystko zabytkowe, od głupiej kamienicy, po starożytną arenę. Liczba turystów nie przytłaczała (wyłączając grubo przereklamowany balkon Julii), co doceniliśmy
w ekstremalnie zatłoczonej Wenecji kilka dni później.
*stellplatz N 45.43444 E 10.978056 – serdeczne podziękowania dla Kasi i Kornela z bloga dookolaeuropy.blogspot.com (vel Zrenica na camperteam.pl) za szybko przesłany smsem namiar, kiedy okazało się, że stellplatz przy Via Pestrina 17 37135 w Weronie obecnie jest zamknięty na cztery spusty, strasząc zardzewiałymi budkami z prądem i kranikami.
- Florencja
We Florencji upał panował niemiłosierny, nie chciało mi się nawet opalać (!). Zwiedzać pojechaliśmy dopiero po 17. Na kempingu* wskazano nam numer autobusu, pokazano gdzie wsiąść, gdzie wysiasć, sprzedano bilety – pełna obługa.
Wysiądwszy, zaczęłam już otwierać przewodnik, ażeby wiedzieć, w którą stronę skierować kroki, ale nie było to potrzebne. Poszliśmy prosto, spojrzeliśmy w prawo
i zrobiliśmy „o jaaaaaaaaa…..”. Bazylika Santa Maria del Fiore. Przeogromna i przepiękna. Staliśmy i się gapiliśmy. Potem gapiliśmy się na siedząco. Potem gapiliśmy się na prawie trójwymiarowe, a zrobione w XIV wieku drzwi
w baptysterium Jana Chrzciciela i nie mogliśmy się nadziwić, że się panu chciało dwadzieścia parę lat dłubać (z uznaniem się dziwiliśmy). Potem poszliśmy na Piazza della Signoria, gdzie było mnóstwo rzeźb, więc gapiliśmy się na rzeźby. Potem poszliśmy na Most Złotników, który przez lata służył garbarzom i rzeźnikom zanim, ze względu na smród, zmieniono jego charakter. Potem poszliśmy pod Palazzo Pitti, żeby napić się wina
i zamknąć rozdziawione do tej pory gęby. Taka jest Florencja.
*Kemping Florence Park Scandicci, Via di Scandicci 241, 50134 Florencja. Malutki znak, trzeba wytężać wzrok. Za nocleg z prądem (trzeba mieć adapter) i Internetem (szału nie ma z prędkością) 20 EUR. Prysznic 50 centów/kilka minut.
- San Marino (bez noclegu)
Żeby nie było – nie jesteśmy wybrednymi polskimi maruderami, którzy tylko narzekają i zawsze znajdą dziurę w całym. Potrafimy znaleźć potencjał turystycznych nawet w Krosnie Odrzańskim i głupim Drzonkowie (dowodem wcześniejsze wpisy). Ale jak już jedziemy do miejsc, które odwiedza miliony ludzi każdego roku, chcemy zachwytu. W San Marino wszystko powinno grać: dwa zamki z XIV wieku wznoszące się na szczycie góry z ciekawą historią, wokół nich stare jak one same zabudowania. Ale ktoś wpadł na pomysł, żeby z San Marino zrobić strefę bezcłową. Skutek: stragany z badziewiem. Ja nawet lubię badziewie, ale tematyczne, merytorycznie związane z miejscem.
A w San Marino prym wiodą podróbki perfum, zegarków, ciuchów, wytwory Hello Kitty i najnowszy hit z Euro 2012 – koszulki z Balotellim. Stając przy murku przy którejś
z wyżej umiejscowionych uliczek, na dole widać sznureczek ludzi, w większości Rosjan, targających pełne siaty. Skitwaszony klimat jak w chorwackim Porecu.
- Cesenatico – nocleg
Parcheggio Della Rocca, Via Adriatica / Piazzale Della Rocca, 47042 Cesenatico.
Darmowy parking dla kamperów, z miejscem na wylanie kota, szarej wody i uzupełnienie czystej (najpierw jest parking dla zwykłych aut z zakazem dla kamperów, trzeba jechać dalej).
Samo Cesenatico średnie – nieduża przystań rybacka, plaża równiutko obstawiona parasolami i leżakami, woda przypominająca zupę. Na jeden darmowy nocleg ok, na wczasy nie polecamy.
- Punta Sabbioni
Doskonała baza wypadowa do Wenecji i na wyspy Murano i Burano. Miejscowość zdominowana przez kempingowy konglomerat Marina di Venezia. Ogromny, ogrodzony drutem kolczastym, ludzie czekają nawet dobę w kolejce przed tym kempingiem, żeby się tam dostać – check in z tego, co się zdążyliśmy zorientować tylko od 8-10 i potem od 16 do którejś tam. Nie zdążysz – czekasz. I oni czekają, żeby zapłacić 40 EUR za dobę.
W Punta Sabbioni spędziliśmy 4 noce:
– dwie na parkingu bezpośrednio przy morzu (nie przy plaży, do ładnej plaży jakies 3 km) – Lungomare San Felice,
N 45°27.029′ E 12°25.764′; nie ma żadnego zakazu, nikt się nas nie czepiał, obok nas stały w kamperze dwie Włoszki, raczej długoterminowo.
– na dwie kolejne noce przenieśliśmy się na parking przy drodze dojazdowej do plaży, tuż przy kempingu Marina di Venezia; trzeba znaleźć dwa znaki zezwalające na postój kamperów wśród roju znaków zakazujących; miejsce o tyle fajne, że blisko plaży, niefajne, bo strasznie się kurzyło od kamperów i przyczep tłumnie zjeżdżających do Mariny. Ale legalne, no i za free.
Kamper service robiliśmy na małym kempingu nieopodal – Via Peablo N 45.4398 E 12.4433, tuż za hotelem Locanda (są znaki). 5 EUR za pełną obsługę kampera, za dobę bodajże 24 EUR.
- Wenecja
Wenecja jest przepiękna i w głównych punktach turystycznych męcząco zatłoczona. Na Placu Św. Marka nie można nawet sobie przysiąść na krawężniku, bo gonią. Ale jak tylko zejdzie się z głównych szlaków, jak najbardziej można poczuć jej klimat. Ilość zabytków przyprawia o zawrót głowy do tego stopnia, że w pewnym momencie człowiek po prostu się przyzwyczaja, nie chce już zwiedzać, chce usiąść na dupsku na jednym z pomościków i patrzeć jak wygląda codzienne życie w mieście na wodzie. I te obserwacje w moim odczuciu są najcenniejsze. Dużo cenniejsze niż stanie w kolejce po bilet za 15 EUR, żeby gęsiego, wdychając wielonarodowy pot, przejsć przez Most Westchnień.- Burano i Murano
Żeby dostać się na te wyspy, trzeba wykupić dzienny bilet w sieci Actv – 18 EUR/os. Mając ten bilet można popłynąc nawet do Wenecji, generalnie można pływać w tę i we w tę przez 24 godziny, jeśli ktoś by chciał.
Burano to mała wysepka słynąca z kolorowych kamieniczek i koronek. Cicha, senna, śliczna. Murano to większa wysepka, nazywana „małą Wenecją”, słynąca z wyrobów ze szkła. Po Wenecji wrażenie robi mniejsze, można zwiedzić najpierw jako przystawkę.
- Eagle’s Nest – Kehlstein – Berchtesgaden
To rezydencja podarowana Hitlerowi na 50. urodziny od NSDAP. Wybudowana w 1938 roku, z wojny wyszła bez szwanku. Budynek usytuowany na górze, tunel w tejże górze oraz drogę prowadzącą do rezydencji wybudowano w 13 miesięcy. Hitler był w tym miejscu nie więcej niż 10 razy, w większości przy okazji wizyt zagranicznych gości, jakie przyjmował w Berghofie. Każdorazowy pobyt nie przekraczał 30 minut, co Hitler tłumaczył złym samopoczuciem na tej wysokości.
Wstęp: 15,50 EUR. Dowozi autobus od Obersalzberg. W Obersalzberg są trzy parkingi, nr 1 i 2 płatne, nr 3 darmowy.
*chcąc zwiedzić Kehlstein i Salzburg, który z przyczyn wyższych wypadł z programu, zatrzymaliśmy się na kempingu Familien Aktiv Camping Allweglehen*****. Położony w Alpach, miły, intymnie duży, z basenem, w przyzwoitej cenie 28 EUR.
Cóż można napisać tytułem podsumowania? Może to, że człowiek dwoi się i troi, żeby znaleźć zabytkowe budowle, historyczne miejsca, odkurzyć stare legendy, wypromować turystycznie swoje miasto i region,
a potem jedzie do Włoch i wychodzi na wierzch ludowa prawda: z gówna bata nie ukręcisz.**powiązane z tematem: w górach, niedaleko Florencji, przypadkowo trafiliśmy na cmentarzo-pomnik, wybudowany w celu uczczenia pamięci 30 tysięcy niemieckich żołnierzy, którzy zginęli podczas II Wojny Światowej (Deutsche Kriegsgräberstätte Futa-Pass).
- Burano i Murano
Typowe polaczkowe podejście… wszędzie drogo, wszędzie be, a do tego śpijmy na stacji, albo na prakingu… żal mi was…
O proszę, jest i hejter! Cóż mogę rzec, trudno:) Wstać w sobotę kole 9, żeby walnąć komuś pozbawioną prawdy i pochopną opinię w stylu polskiej opozycji – brawo!
Hej!
Dzięki za podziękowania 🙂 Nie ma się co martwić utratą pracy- to może być początek czegoś ciekawszego 🙂 My również: piękni, młodzi i wykształceni- jedziemy zbierać jutro winne grona do Francji (jak to mówi dziadek: Wszystko przez Tuska!- choć my wybraliśmy takie życie, dobrowolnie porzucając dotychczasowe zajęcia).
P.S. Bardzo ładna nowa odsłona graficzna stronki. No i kamperek superaski!
Zazdroscimy Francji (tzn ja, Marcin nie lubi) i wolnosci:) My natomiast weekendowy niepewny pogodowo Karpacz zaliczamy. Adieu!
„kempingowy konglomerat Marina di Venezia” to mnie zaciekawilo bo nie wiem co to znaczy
Marina di Venezia to taki ogromny kemping w miejscowosci Punta Sabbioni, w której prawie wszyscy turysci noszą bransoletki z tego wlasnie kampingu, czyli tam wczasują. Ludzie są gotowi czekać cała dobę w długiej kolejce, żeby tam się dostać i postawić kampera/przyczepę na tydzień, bo to minimalny czas pobytu. Koszt: jakies 40 EUR/doba. A sam kemping otoczony jest drutem kolczastym, ma wieżyczki strażnicze i co jakis czas nadawane sa komunikaty przez radiowezel. Wejscia strzega straznicy z napisa: 'Guard’ na koszulkach, wokół kempingu biegają zastępy naganiaczy. Nam to sie jednoznacznie kojarzy. I po co im kampery/przyczepy, skoro i tak stawiają je na tydzien w jednym miejscu i płacą jak za 4**** hotel? Zgubiona idea kamperowania