Dania

28 kwietnia 2014

My, dzieci z Bullerbyn, czyli pierwsze dwa dni w Danii

Tagi: , ,

Wjeżdżających do Danii od strony Niemiec witają flagi wszystkich skandynawskich państw dając do zrozumienia, że oto przybyszu jestes w nieco innym świecie. I bez flag dało by się to poznać po pierwszym domu, pierwszej wiosce, pierwszej oborze i pierwszych napotkanych ludziach, a raczej po ich braku. Dania wygląda jak skrajnie zadbane gospodarstwo rolno-przemysłowe w stylu minimalistycznym, zaprojektowane przez projektanta wnętrz IKEI i ilustratora bajek dla dzieci, w którym nie ma ludzi, ale wszystko jest czynne i gotowe na ich przybycie.

Pierwszy w pełni duński dzień spędziliśmy na niedużej wyspie Romo. Jest ona wyjątkowa z tego względu, że w połowie składa się z plaży. Nie spodziewałam się, że właśnie w Danii będzie mi dane zobaczyć największą w Europie Północnej plażę. Zobaczyć, a nawet wjechać na nią kamperem i przejechać po niej ok. 10 km na rowerze.

Plaża na wyspie Romo jest ewenementem. Wygląda jak wielka pustynia – aby dostać się do brzegu Morza Północnego od naszego kampera, ustawionego na skraju plaży, przejechaliśmy na rowerach ponad 2 km. Co ciekawe, nie zrobiono z niej zamkniętego rezerwatu, strzeżonego parku narodowego ani innego państwowego tworu, gdzie więcej jest zakazów niż możliwości. Nie jest też turystycznym jarmarkiem, zbiorowiskiem straganów i budek z fast-foodami. Jest za to rajem dla miłośników wszelkich sportów lądowych z wykorzystaniem latawca lub żagla, a przede wszystkim buggykitingu (tudzież kitesailing-u lub buggying-u – dzięki, Wkipiedia).
I fajnym miejscem dla zwyczajnych ludzi bez lęku przestrzeni, którzy chcą poleżeć na leżaku i uspokoić myśli w miejscu, gdzie po horyzont widać tylko piasek.
[box type=”info”] Na plażę nie wolno wjeżdżac pojazdami po 21:00, więc niestety przenocowanie w tym miejscu odpadło.[/box]

Aż tyle i jednoczesnie tylko tyle jest do zobaczenia na wyspie Romo. Jest to świetne miejsce na duńską rozgrzewkę. Przejechaliśmy tu 25 km po bardzo dobrych ścieżkach rowerowych, zachwycając się duńską architekturą. W oczy rzuciły nam się 3 rodzaje domów:
[learn_more caption=”Duńskie domy – rodzaj pierwszy”]

Bardzo proste i identyczne domki zbudowane z cegiełek i okien, z dominacją okien, co nam się bardzo podoba – bez firanek, więc można sobie popatrzeć, jak stylowo i przestrzennie urządzić dom w stylu skandynawskim. Wszystkie wnętrza wyglądają jak aranżowane pokoje w IKEI i tu takie rozwiązanie sprawdza się o wiele lepiej niż w polskim budownictwie, które w porównaniu z domami w Danii wydaje się ciężkie i przysadziste.

[/learn_more]
[learn_more caption=”Duńskie domy – rodzaj drugi”]

Stare lub stylizowane na stare kamiennie domy kryte strzechą. Chwilami czułam się, jakbym przejeżdżała przez skansen. Albo jak bohaterka „Dzieci z Bullerbyn”, a to moja ulubiona książka z dzieciństwa, więc było jak w bajce:)

[/learn_more]

IMAG0692
[learn_more caption=”Duńskie domy – rodzaj trzeci”]

Bardzo nowoczesne, kubistyczne, przestrzenne i zarazem bardzo proste domy, znów, z ogromną ilością przeszklonych powierzchni, co wygląda super.

[/learn_more]
IMAG0693

Pierwszą noc w Danii spędziliśmy na leśnym parkingu. Powinnam raczej napisać z lekka zadrzewionym parkingu, bo  słowa „leśny” nie powinno się łączyć ze słowem „Dania” – dominuje zadrzewienie rzadkie, a jeśli w kupie, to karłowate.
[box type=”info”]

W miejscach turystycznych na wszystkich parkingach jest zakaz kamperowania po 21:00, kamperowanie na dziko jest możliwe jedynie na trasach pomiędzy. Dużo tu kamperów i przyczep, a tym samym kempingów, dlatego zakazy poniekąd zrozumiałe.

[/box]

Następnego dnia dojechaliśmy nad ciesninę Limfjord, przecinającą Półwysep Jutlandzki. Zatrzymaliśmy się na kempingu Limfjords Camping & Vandland .

To spory kemping położony tuż nad ciesnicą Limfjord w Danii, gdzies na duńskiej wsi, wsród ciszy i spokoju. 99% kempingowiczów to bywalcy stali, mający swoje przyczepy i przedsionki (wszyscy identyczne) zaabonamentowane. Miejsc dla tzw. obcych jest niewiele, w kwietniu wszystkie wolne, myslę, że w sezonie może być kłopot.

Plusy:
– wyczesany plac zabaw -naprawdę czad, nawet dla dorosłych,
– tuż nad morzem i przy plaży pełnej ostryg,
– pełna infrastruktura, a kuchnia i jadalnia jak w najlepszej restauracji,
– ogrzewane łazienki (!) – tego nie spotkalismy jeszcze nigdzie,
– basen kryty ze zjeżdżalnią

Minusy:
– prysznice na kartę płatne dodatkowo – woda leci przez dwie minuty, zakręcając kurek nie przedłuża się czasu,
– internet płatny dodatkowo w sezonie.

Ze względu na wysiłek, jaki musielismy włożyć przemierzając plażę na wyspie Romo pod wiatr, zrezygnowaliśmy z aktywności na rzecz spokojnego spaceru brzegiem.

Ale jakim brzegiem…
Idąc sobie tak bezmyślnie, uzbieraliśmy 20 ostryg! Tak o sobie leżały, a duński rybak powiedział, że to nie trucizna i można jeść. No to zjedliśmy i były pyszne. Jest to raczej niecodzienne, że idąc na głupi spacer możesz wrócić z torbą pełną wykwintnego przysmaku, za który nie dość, że nie musisz płacić, to nie jest ukradzione.

Następnego dnia zrobiliśmy 45-kilometrowy trip po okolicy. Wracając, miałam wrażenie, że cała śmierdzę oborą. Potwierdziła się nasza pierwsza obserwacja, że Dania to kraj głównie rolniczy i składa się z wsi. Ale duńska obora, a obora polska, szerzej nawet – duńska wieś, a wieś polska, to dwa inne światy, choć śmierdzą tak samo. Tutaj obory są integralną częscią zagrody, a więc zbudowane są w takim samym stylu, co dom. Poza tym, mają wielkie, plastikowe, prawdziwe okna i dach z prawdziwego zdarzenia. Przejeżdżając obok takiej zagrody, masz wrażenie, że mijasz bardzo zadbany dworek, a nie dom rolnika. Co więcej, świnie tutaj hoduje się na pastwisku i każda z nich ma swój domek.

Po dwóch dniach spędzonych w Danii wiemy już, że Dania to kraj płaski, raczej bezlesny i raczej wiejski, w zupełnie innym znaczeniu tego słowa niż się wszystkim kojarzy. Jest to też kraj zdecydowanie wyludniony – pojęcia nie mam, gdzie oni wszyscy poszli. Wszystko to, plus styl budowania domów, brak płotów i wiele innych szczegółów daje wrażenie ogromnej przestrzeni, spokoju. I ciszy, z którą trzeba się oswoić.

Na przykład, taka sytuacja: wczoraj była niedziela, wszyscy zmyli się
z kempingu około 17:00, zostaliśmy tu chyba sami. Kemping spory, wszystko czynne, otwarte, a okazuje się, że tylko my tu jesteśmy. Możesz robić, co chcesz gdzie chcesz, nie ma żadnych zakazów i wszystko jest do twojego użytku – wyczesany w kosmos plac zabaw niby dla dzieci, kuchnia, łazienka, plaża. Możesz chodzić po kempingu i zaglądać, jakie skarby mają ludzie w przedsionkach swoich przyczep, a trzymają tam zupełnie niezabezpieczony majątek w postaci sprzętu RTV i AGD. Totalne zaufanie dla drugiego człowieka. Nie przywykłam, czułam się nieco zaniepokojona, jakoś tak nieswojo. Po powrocie z naszego tripu też byliśmy sami. Marcin cały szcześliwy, a ja wciąż z tym uczuciem niepokoju. O 16:00 zaczęli zjeżdżać się ludzie po pracy. Poczułam ulgę. Tak bardzo człowiek przywykł do ludzi, do życia w stadzie, że nagle, będąc zupełnie samemu z ćwierkającymi ptaszkami jedynie, nie potrafi sobie z tym poradzić. Dania uczy spokojnego, pozbawionego emocji, uprzejmego, zdystansowanego bycia samemu. Takie krótkie podsumowanie po dwóch dniach.

Jest prawie 21:00, siedzę przed kamperem i piszę. Marcin niestety namierzył satelitę i włączył TVN24. Słyszę kłótnie polityków w Kropce nad I. Jakie to kontrastowe.

5 thoughts on “My, dzieci z Bullerbyn, czyli pierwsze dwa dni w Danii

  1. Rømø jest naprawde wypasne a Ribe uwiezilo nas (mnie i moja ukochana) na pare lat wiec wafle poniekad znane zwlaszcza z zapachu …. hmmmm 🙂 Podroznikow kamperowych spotkalem natomiast dzisiaj w Århus i w pospiechu poranka zdazylem zyczyc milego dnia 😉

    1. O proszę, jak miło, a żałowałam, że nie wynurzyłam się z kampera, żeby więcej słów z Rodakiem na obczyźnie zamienić – to bardzo miły gest, tak się przywitać z rana:) A jeszcze milej witać Cię na naszym blogu! Niebawem kolejne relacje z Danii, dzis odpoczywamy na pograniczu Fionii i Jutlandii. Ciepłe pozdrowienia, bo zimno tu u Was się zrobiło, w tej Danii;)

  2. Eh, wróciły wspomnienia. Byliśmy w Dani chyba trzy razy. I tęsknimy za tą ciszą i spokojem. Jeżeli wybieracie się do najstarszego miasta Danii, czyli Ribe to rozglądajcie się za lodziarnią przy głównym deptaku. Miły dżentelmen siedzi sobie w witrynie i własnoręcznie wyrabia wafle do lodów. Nie ma nic smaczniejszego niż doskonałe lody wytwarzane na miejscu i podane w takim świeżutkim waflu. Polecamy!!!

    1. Ribe w sobotę! Trwa tam własnie festiwal Wikingów, dlatego postanowilismy zajechać wracając do domu. Wafle brzmią kusząco;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

God’s gonna cut you down, czyli o co chodziło w poprzednim wpisie
Przecież dzieci z Bullerbyn są ze Szwecji, czyli kolejny dzień w Danii