Każda z podróży, oprócz dostarczania niezapomnianych przeżyć, widoków i wiedzy, uczy nas dostrzegać potencjał turystyczny w naszym regionie. O ile bezpośrednio po powrocie z takiego Rzymu, który zachwyca na każdym kroku, wszystko wydaje się szare i brzydkie, o tyle po kilku dniach pojawiają się pomysły na upiększenie, wskrzeszenie, czy rozreklamowanie miejsc, które otaczają nas na co dzień. Może lubuskie to nie Andaluzja, Toskania, czy Kapadocja, ale niczego nam nie brakuje do Brandenburgii, która wykorzystaniem regionu pod względem turystycznym bije nas na głowę.
Dlatego bardzo cieszą mnie wszelkie organizowane tu imprezy, na które pomysł nie bierze się znikąd. Takie jak zielonogórskie Winobranie, bazujące na winiarskich tradycjach regionu. Przez kawał czasu Winobranie było li i tylko jarmarkiem, jednak w ostatniej pięciolatce wprowadzono znaczące zmiany. Na jarmarku stworzono specjalne miejsce, gdzie wystawiają się okoliczni winiarze i organizowane są wycieczki do winnic. Niestety, przez niezbyt trafione zapisy w prawie, zielonogórskiego wina nie można kupić nigdzie poza Winobraniem, ale to temat na zupełnie inny artykuł.
W minionym tygodniu, w Krośnie Odrzańskim po raz pierwszy zorganizowano wydarzenie o nazwie Rybobranie, które docelowo ma być imprezą cykliczną. Krosno leży nad Odrą i ma port rzeczny, więc idea wydaje mi się bardzo trafiona.
[button link=”http://www.dreamsonwheels.pl/zalegle-krosno-odrzanskie-lokalne-wypady-niekamperowe/” color=”orange” newwindow=”yes”] Krosno okiem DreamsOnWheelsów[/button]
Aby event wypromować, zaproszono Roberta Makłowicza, co by ugotował coś rybnego dla ludu. Dla bardziej zasobnych (80 zł za osobę) Pan Makłowicz gotował w trakcie rejsów pod Odrze statkiem Zefir, połączonych z degustacją, bynajmniej nie lokalnego wina.
[button link=”http://www.gazetalubuska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20140621/POWIAT06/140629895″ newwindow=”yes”] O Rybobraniu w Gazecie Lubuskiej[/button]
Gotowanie na scenie odbywało się co dwie godziny. Ugotowanymi daniami częstowano niezbyt liczną publiczność. Pomiędzy wstawkami z gotowaniem, na scenie występowały lepsze lub gorsze dziecięce zespoły wokalne. Prostopadle do sceny poustawiane były stragany, w których zgłoszone wcześniej drużyny gotowały coś, nie dojrzałam co, rywalizując o Wazę Wodnika. Po prawej stronie sceny było stoisko, gdzie można było nabyć wędzonego karpia i zupę rybną. Jedno na cały jarmark. Pozostałe stoiska to: gofry, lody, szaszłyki, mięcho, kiełbasa, piwo, pan udający ćwierkającego ptaszka i miejsce, gdzie można było pograć w playstation. Obowiązkowo, bazar z kierpcami i koszulkami z wizerunkiem dziecięcej gwiazdki Seleny Gomez. No i gacie. Wśród rzadkiego tłumu przechadzała się wielka mrówka z hostessami rozdająca chorągiewki reklamujące markety budowlane Mrówka.
Ryba, która miała być główną bohaterką wydarzenia, utopiła się gdzieś w tym całym zalewie tandetnych rozmaitości. Gdyby nie obecność gotującej gwiazdy, impreza poszła by pewnie na dno – my przyjechaliśmy tylko dla Makłowicza. Zaproszenie Go tu było strzałem w dziesiątkę. Podobał nam się też pomysł z rejsami po Odrze. Jednak zapakowane to było w szeleszczący celofan, którego było o wiele za dużo w stosunku do samej ryby.
Pomysł jest dobry. Zobaczymy jak się będzie rozwijać to krośnieńskie Rybobranie. Trzymamy kciuki.