Odkąd posiadamy ponton i silnik o rakietowym napędzie 2,8 KM, interesują nas wyłącznie jeziora, gdzie można takie ustrojstwo uruchomić i pyrkać na legalu. Jednym z takich w naszych okolicach jest zbąszyńskie jezioro Błędno.
[learn_more caption=”Jezioro Błędno”]
Nazywane też Jeziorem Zbąszyńskim. Jest niezbyt czyste, ale do pływania pontonem czy innym sprzętem zwodzonym idealne. Leży w regionie nazywanym Bruzdą Zbąszyńską. Jest jeziorem przepływowym, rynnowym, największym w ciągu Jezior Zbąszyńskich, aż proszących się o kajakowe spływy. Wpływa do niego Obra. Zbiornik położony jest na południowo-zachodnim krańcu miasta Zbąszyń, gdzie funkcjonuje plaża miejska z kąpieliskiem, wypożyczalnią sprzętu pływającego i campingiem. W bezpośrednim sąsiedztwie położone są wsie: Perzyny i Przyprostynia po stronie wschodniej, Nądnia i Nowa Wieś po stronie północno-zachodniej; a nieco dalej na południe, przy przesmyku łączącym z Jeziorem Nowowiejskim – miejscowość Nowa Wieś Zbąska. W okolicach jest piękny odnowiony pałac należący teraz do właściciela firmy Sokołów.
[/learn_more]
Ze Zbąszynia pochodzi mój Tata i to on wskazał nam pozornie niewinną polankę w Perzynach, gdzie można przenocować. Ot, łąka pod wsią nad jeziorem, bez toitoi nawet, a działo się tu tyle, że kiedy zasiedliśmy przed kamperem, tak siedzieliśmy nie zamieniwszy ze sobą słowa przez jakąś godzinę, zachłannie obserwując sceny rodem z „Rejsu”.
Kiedy przyjechaliśmy, na plaży siedziała dziewczyna, na oko 20-letnia. Wyglądała, jakby na kogoś czekała. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że siedziała tam ciągle, kiedy wróciliśmy z pontonowej wycieczki 2 godziny później – bez książki, kocyka, po prostu siedziała w spódniczce z falbankami kontemplując otoczenie. Do wieczora. Różne ludzie mają dziwactwa, a my jesteśmy tolerancyjni, ale postanowiliśmy na nią uważać.
Po naszej prawej stronie, w szuwarach, rozbiła się kobieta w wieku mniej więcej 50 lat. Postawiła namiocik i rozłożyła koc w zagłębieniu terenu wśród traw, tak, że nie było jej wcale widać. Pod wieczór dołączył do niej amant, włączył cygańską muzykę w swoim czarnym aucie i rozpalił grilla, a z traw co jakiś czas dochodził chichot.
W międzyczasie do brzegu przycumowała karawana kajakowa. Z kajaków wyszli faceci w gaciach i gruby, ledwo ruszający się pies. Przewodnik kajakowej drużyny zapewnił nas, że pies nie gryzie i zapytał, czy nie mamy nic przeciwko, żeby był bez smyczy. Uprzejmie, kulturalnie, polubiliśmy wycieczkę, zaakceptowaliśmy ich pobyt na naszej polanie. Psa też. W szeregach kajakarzy pokolenia chyba trzy, jeden z najmłodszych wyraźnie pod wpływem silniejszych środków pobudzających, bo gadał jak po najlepszej amfetaminie.
Już było ciekawie. Obserwując, jak kajakarze rozbijają obozowisko i podsłuchując opowieści amfetaminiarza, usłyszeliśmy warkot, a na polanę wjechała wojskowa amfibia. W obliczu niepewnej sytuacji za wschodnią granicą, uznaliśmy to za zupełnie normalnie. Otworzył się właz, a ze środka wylazł całkiem młody facet bynajmniej nie w mundurze. Wyciągnął drabinkę, ocenił brzeg i jak gdyby nigdy nic, zaczął się rozpakowywać. Chyba z uwagi na fakt, że byliśmy tu pierwsi, pan wzorem kajakarza, również podszedł do nas i zapytał, czy nie będziemy mieli nic przeciwko, żeby on tą amfibią wjechał do wody i popływał nieco. To się nazywa dobre wychowanie – gość funduje nam takie widowisko i jeszcze pyta, czy może:)
Do fana militariów dołączyła po czasie liczna dość rodzina i wuja (jesteśmy w Wielkopolsce) z traktorem, co by ewentualnie amfibię do wody doholować. Nie było potrzeby, sprzęt dał radę, a widowisko było przednie.
Kiedy nieco ochłonęliśmy z militarnych emocji, na naszą polankę przyjechała jeszcze jedna liczna i wielopokoleniowa rodzina z babcią na elektrycznym wózku inwalidzkim. Babcia całkiem była żwawa i dziarsko dyrygowała dziatwą, a sam wózek raczej był atutem niż uciążliwością i niezłym źródłem rozrywki: „babcia, no jak cofasz, bardziej w prawo!” „dasz się przejechać?”. Niestety, nie weszła w życie propozycja jednego w wnuków na rowerze: „Ścigamy się”? Byliśmy rozczarowani bardziej niż wnuk.
Tymczasem po jeziorze przemykały a to drewniane łódki z silniczkami, a to luksusowe, amerykańskie jachty, a to ultraszybkie ślizgacze, a to żaglówki maści wszelakiej, a to przerobione na pływające tarasy poduszkowce. Wszystko to na jeziorze Błędno w Zbąszyniu.
Następnego dnia obserwacje społeczeństwa wypadły na niekorzyść. Społeczeństwa. Przyjechali prostacy, którzy busem władowali się na sam środek niewielkiej plażki (pan z amfibii musiał wodować przez szuwary, niszcząc miejsce schadzki pani z namiotu), postawili leżaki w jeziorze, na których zady usadowiły ich grube, prostackie blond żony z piwami w puszkach w rękach, a wokół panoszyły się ich prostackie dzieci. Na dokładkę jeden z buców szkolił swojego psa, pięknego labradora, karząc go uderzeniem za takie przewinienia, jak otrzepanie się z wody zbyt blisko swojego pana. Sytuacji nie zniosły też końskie muchy, który zaczęły kąsać jak powalone. Spakowaliśmy manatki i pojechaliśmy.
Kiedy tłumaczyłam mojemu Bratu, który zna okolice jak własną kieszeń, gdzie biwakowaliśmy, skojarzył: „No, taka polana, gdzie się kiedyś krowy pasły i srały”. Obecność końskich much uzasadniona.
Z uwagi na bliskość jeziora, pewnie jeszcze po nim popływamy, ale zatrzymamy się raczej na kempingu w Zbąszyniu (damn you, Młody!). Mam jednak pewność, że tam obejrzymy kolejny odcinek pt. „To my, Polacy”. Wielkopolska nie zawodzi.
PIĘKNIE TAM! 🙂 Szkoda, że tyle ludzi wam się zwaliło na tą miejscówkę, ale przynajmniej było ciekawie 😉
O tak, bardzo ciekawie:))
To nie wiedziałaś, że jak krowy się pasą to muszą… Brat Ci musiał uświadomić? Wyobraź sobie, że mieszkańcy okolic spędzali na tej polanie wakacje? Zbąszyńskie społeczeństwo rzeczywiście jest bardzo specyficzne..
krowy pasły się w przeszłości, o czym nie wiedziałam. To ten fakt został mi uświadomiony, nie ten drugi:)