„Jedźmy gdzieś” – to hasło brzęczało mi w głowie przez ostatnie kilka tygodni, kiedy to zapanowała w moim życiu kamperowa posucha. U mnie tylko, bo Marcin przez ten czas rozbijał się samotnie, a to na rowerze w Fleaming Skate, a to po koncertach w Amsterdamie. Nie muszę dodawać, że nie ma relacji z żadnych z tych miejsc. Może na dniach doczekamy się Amsterdamu, ale pewności nie mam – kamerka GoPro zajmuje go teraz całkowicie.
W międzyczasie tego samotnego kamperowania, popsuł licznik prędkości i akumulator odpowiedzialny za prąd z solarów, obie rzeczy niezbędne do bezstresowego jeżdżenia. Trułam jednak konsekwentnie i tknięty chyba litością, że taka jestem biedna i nigdzie nie jeżdżę, sprężył się i naprawił usterki mój Men. Dlatego miniony jak zawsze zbyt szybko weekend pokamperowaliśmy sobie z lekka. A że okres przedświąteczny, zachciało nam się świątecznej atmosfery, którą rozdają prawie za darmo na bożonarodzeniowych jarmarkach w Niemczech, a my przemycamy w naszym radosnym filmiku:
Niemcy uwielbiają różnorakie fiesty, festyny, jarmarki. Umieją je organizować, unikając przy tym przesady i zarazem dobrze się na nich bawić. Ale co najważniejsze, mają dla kogo takie rzeczy robić, bo zawsze przyjdą tłumy. Nie przeszkadza im śnieg, mróz, deszcz – byle wyjść z domu, byle do ludzi. Myślę, że chęć przebywania w stadzie i zobaczenia czegoś poza tym, co akurat emituje telewizja, to wyższy stopień rozwoju społecznego, bezpośrednio związany ze piramidą potrzeb Maslowa. My, jako społeczeństwo, jeszcze jesteśmy przy potrzebach podstawowych. Ja też gdzieś tam, od lutego bezrobotna.
Tym bardziej się cieszę, jeśli na jakiś czas mogę oderwać się od co-dwu-letniej powtórki z rozrywki w postaci poszukiwania pracy i udowadniania obcym ludziom, że coś umiem. A najbardziej umiem podróżować.
Wybrałam 3 jarmarki:
- we Frankfurcie nad Odrą, bo blisko i dawno nie byłam we Frankfurcie, a hasło „jedyny polsko-niemiecki jarmark” brzmiało kusząco;
- w Cottbus, bo czytałam, że fajowy i PTTK organizuje tam wycieczkę, więc przypuszczalnie nie ma lipy;
- i wreszcie, jarmark, a raczej jarmarczek, w naszym ukochany Burgu, ale to głównie po to, żeby się pomoczyć w gorącej solance w termach.
1. Frankfurt
Jarmark we Frankfurcie na kolana nie powala. Na głównym placu przy Karl-Marx-Straße, wokół metalowego kiosku z kebabami ustawiono kilka kramików z grzanym winem, wurstami i świątecznymi słodyczami. Obok hałasuje dwa razy większe wesołe miasteczko, a pomiędzy tym wszystkim w zagrodzie biedny kucyk obwozi na swym grzbiecie dzieciarnię. Nieco dalej, pod ratuszem zorganizowano niewielkie lodowisko. W mojej opinii nie jest to jarmark, na który można jechać celowo, ale będąc przejazdem, dlaczego nie wstąpić.
Zza chmur zaczęło wychodzić słońce, więc przeszliśmy się kawałek wybrzeżem Odry i ta część wizyty we Frankfurcie podobała mi się o wiele bardziej. Byłam zaskoczona, że to takie ładne, studenckie miasto – Viadrina w widoczny i pozytywny sposób wpływa na jego wygląd. Być może, gdyby nie uniwersytet, jeszcze więcej mieszkań niż obecnie świeciłoby pustkami i powstałoby kolejne miasto-widmo, na kształt Guben czy Eisenhüttenstadt.
2. Cottbus
Z Frankfurtu pojechaliśmy do pięknie rozświetlonego Cottbus. W oczy rzuca się wielki diabelski młyn, przyciągający wędrowców na jarmark niczym gwiazda polarna trzech króli. Kupiliśmy po szklaneczce gorącego ponczu i obserwowaliśmy.
Nie należy jechać do Cottbus z zamierzeniem, że kupi się tu ostatnie prezenty – takich straganów raczej nie ma, chyba że usatysfakcjonują Was drewniane ozdoby świąteczne albo taki jakiś dywanik tkany na bieżąco przez pana w jednym z kramików.
Można za to pysznie zjeść, niekoniecznie wursta, przejechać się diabelskim młynem, co polecam szczególnie i ubawić przednio popijając poncz i śpiewając świąteczne piosenki pod sceną. Koniecznie trzeba też zakupić owoc w czekoladzie, na przykład gruszkę. W Berlinie mam zamiar spróbować jeszcze kandyzowanego jabłka, bo wygląda prześlicznie. Wiadomo, je się oczami.
W jarmarkach właśnie o smakowanie nowych przysmaków chodzi, w czym doskonale się odnajduję. Jedzenie to radość.
Co pysznego na jarmarkach?
O tym, co pysznego można zjeść na niemieckich jarmarkach, przeczytacie na blogu facetnatalerzu.pl
3. Burg
Ostatnim jarmarczkiem w Burgu nie warto zawracać sobie głowy, bo, po pierwsze, już się skończył, a po drugie był jedynie jarmareczkiem:), na którym na wielkiej scenie grano na fletach, a w zagrodzie stała lama. A nawet dwie. Ludzie jedli ciepłe pączki, których nijak nie mogłam znaleźć, co tylko mnie wkurzyło i pojechaliśmy stamtąd. Wcześniej jednak zaliczyliśmy wizytę w ukochanych termach. Moczenie się w solankowych wodach jest jedną z naszych ulubionych form relaksu, zwłaszcza w zimie.
O Burgu i termach przeczytacie we wpisie z zeszłego roku http://www.dreamsonwheels.pl/zaduszkowy-burg-spreewald-niemcy-2-3-11-2012-2/
Przed Świętami planujemy jeszcze maraton po berlińskich jarmarkach, na który już nie mogę się doczekać. Tak to z tymi jarmarkami jest – spróbujesz raz i będziesz jeździć co roku. To wciąga.