[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=gceGGSSxDqo]
Mam zasadę: nigdy nie być w pracy w swoje urodziny. Mam też taką szajbę, żeby te urodziny różnorako czcić
i nie pozwolić, żeby to był dzień jak co dzień, w związku z tym co roku cieszę się na nie jak dziecko. Mam też to szczęście, że urodziłam się w lipcu i jeszcze większe szczęście, że w 90% w mój dzień jest słonecznie. A co więcej, żeby od tych szczęśliwych cudowności zemdliło zupełnie, stara się Marcin co roku mnie gdzieś zabrać, bo jest kochany i też lubi nie być w pracy w moje urodziny:) Tak też było tym razem.
Konstrukcja wpisu będzię wyglądała nieco inaczej niż zazwyczaj, a mianowicie: najpierw opiszę miejsca, gdzie nocowaliśmy, a potem opiszę uprawiane przez nas podczas tej wycieczki aktywności. Te turystyczno-sportowo-krajoznawcze rzecz jasna.
W tym roku moje ukochane nadmorze przegrało na rzecz nowości zupełnej – Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Raz, bo zamki, dwa, bo doskonały teren do rowerowania, trzy, bo według pogody na południu słonecznie. Rozczarowań generalnie brak. Tak, w Polsce zdecydowanie jest ładnie, średniawo za to z infrastrukturą, co akurat na Jurze przekłada się bezpośrednio na ceny – noclegi na kempingach, czy gospodarstwach agroturystycznych tanie jak barszcz.
Na miejsce pierwszego noclegu dojechaliśmy późno, koło 23:00. Końcowe kilkaset metrów jechaliśmy przez pole dosłownie, wokół nie było widać żadnego światła, a według nawigacji za 300 metrów mieliśmy być u celu.
I byliśmy – ni stąd, ni zowąd zza rogu wyłonił się płot, a za nim ładny drewniany domek i znak „kemping”. Pani przez telefon powiedziała, żebyśmy sobie otworzyli bramę i wjechali i na tym nasz kontakt z recepcją się skończył. Z latarką znaleźliśmy miejsce wyglądające, że dla kamperów, otoczone z dwóch stron polem, z jednej zaroślami, a z czwartej wjazd był. Super, ucieszyliśmy się szczerze.
*GOSPODARSTWO AGROTURYSTYCZNE GLANOWSKI MIROSŁAW I TEODOZJA
Pieskowa Skała, ul. Podzamcze 2
32-045 Sułoszowa
tel. (012) 38 96 212
e-mail: agro.glanowski@wp.pl
http://agroglanowski.tur.pl/
Za dwie noce bez prądu zapłaciliśmy 34 złote. Prysznic płatny dodatkowo (4 zł/10 min, czas liczony od wzięcia kluczyka z recepcji:)), dobre, domowe, niedrogie śniadania i obiady. Oprócz tych zalet, gospodarstwo to ma jeszcze jedną, podstawową – leży przy szlaku rowerowym Orlich Gniazd, dzięki czemu jest świetną bazą wypadową do zwiedzania.
Kolejne miejsce noclegowe znaleźliśmy na mapie Jury. Gościniec Jurajski w Podlesicach okazał się być dużym trawiastym polem namiotow0-przyczepowo-kamperowym (choć byliśmy tam jedynym kamperem) z pełną infrastrukturą. Okazał się być również bazą kolonijną, ale pomimo strasznym skojarzeń, które na słowo „kolonia” się nasuwają, wcale to nie przeszkadzało.
* Gościniec Jurajski
Podlesice 81,
42-425 Kroczyce,
GPS: N 50.56856 E 19.53381
http://www.gosciniecjurajski.pl/pl/18,pole-namiotowe
Ostatnie już miejsce noclegu, to kwestia czystego przypadku, bo mieliśmy namiar na kemping pod Częstochową. Ale przy wjeździe na parking pod zamkiem w Olsztynie pan parkingowy zapytał nas, czy zostajemy na noc, tym samym uzmysławiając nam taką możliwość. Pusty, ogrodzony parking pod samym zamkiem za 10 zł, czy ja wiem…
O 22:00 10 metrów od nas ruszyła dyskoteka umcyk umcyk, no cóż. Pozostało odurzyć się nieco szamańskimi trunkami i pogibać w rytm bębnów niczym wojownicy plemienia Umpa Umpa. Paradoksalnie, byliśmy tego wieczoru jedynymi osobami, które tańczyły.
Oprócz nocowania, na Jurze można robić wiele innych rzeczy. Podstawową, jest podążać Szlakiem Orlich Gniazd, czyli zwiedzać zamki, będące niegdyś w różny sposób zdobytą własnością Władysława Jagiełły, który je w większości przywłaszczał drogą zbrojną od ziomków lub Kazimierza Wielkiego, który wszystko zostawił murowane.
Szlak jest długi, od Krakowa do Częstochowy i absolutnie nie da się go zwiedzając objechać w dzień jeden. Myślę, że tydzień to czas optymalny. Dlaczego?
Któregoś dnia przejechaliśmy na rowerach prawie 30 km, choć w nogach czuliśmy jakieś 60. Jurajskie ścieżki rowerowe to nie to samo, co płaskie i wyasfaltowane ścieżki w Niemczech. To rowerowy, wyżynny (pod górkę pod górkę pod górkę, z górki z górki z górki) survival przez łąki, pastwiska, lasy, zarośla, z pchaniem roweru po zapiaszczonych stromiznach włącznie. Gdyby nagle wyłonił się zza zakrętu strumyk, który należałoby wpław przekroczyć, nie zdziwiłabym się. Krótko mówiąc, trasy nie są łatwe, w dodatku mają odnóża różnorakie i jak człowiek zgodnie z oznaczeniem szlaku jedzie, zamiast z mapą, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że dojedzie gdzie indziej, niż by chciał. Ale tam też będzie zajebiście.
Wracając do zamków: my zwiedziliśmy te, które według zakupionej książeczki wydały nam się najlepiej zachowane. Były to:
1. Zamek w Pieskowej Skale – teraz jest w nim muzeum zmieniających się przez epoki elementów wystroju wnętrz
2. Zamek w Ojcowie – niewiele z niego zostało. Ale spod zamku warto zrobić sobie wycieczkę pieszą do Jaskini Łokietka i potem z powrotem inna drogą – pan na parkingu służy fachową radą niczym przewodnik górski.
3. Zamek Bąkowiec w Morsku – znajduje się na terenie sporego i całkiem fajnego na pierwszy rzut oka ośrodka wypoczynkowego z basenem odkrytym, zakrytym, wyciągiem narciarskim. Nie ma co prawda pola kempingowego ani namiotowego, ale myślę, że jak się zagada w recepcji, to za niewielką opłatą pozwolą się przekimać na sporych rozmiarów parkingu. Zamek niestety nieczynny dla zwiedzających, można go tylko oglądać z zewnątrz. Nie widać też śladów prac restauracyjnych, a szkoda.
4. Zamek Ogrodzieniec – wielki i fajny. Odrestaurowany i zagospodarowany. Na dziedzińcu, czy też raczej podwórzu zamkowym odbywa się dużo imprez plenerowych, koncerty, kabarety. Park linowy obok, park miniatur, restauracyjka w środku. Sam zamek też robi wrażenie. Ogrodzieniec cieszy się dużym powodzeniem wśród nowożeńców – podczas naszego zwiedzania odbywały się tam cztery sesje zdjęciowe.
5. Zamek Mirów – brat bliźniak kapitalnie odrestaurowanych Bobolic, również odrestaurowywany. Ze względu na prace toczące się na jego terenie jest niedostępny dla zwiedzających póki co. A;e jak skończą, będzie czad. Właścicielem obu zamków jest senator Jarosław Lasecki, który zmaga się z polską biurokracją wydając własne grube miliony, żeby ocalić przed kompletną ruiną coś, z czego w Niemczech zrobiliby atrakcję turystyczną na cały świat. A u nas trzeba wykończyć trzech konserwatorów zabytków, żeby w końcu ruszyć z kopyta i zrobić coś fajnego, jak zamek w Bobolicach właśnie. Ogromny szacunek dla senatora Laseckiego i innych jemu podobnych, za to co robią dla polskiego dziedzictwa kulturowego, historycznego i turystyki w regionie.
6. Zamek Bobolice – co fajne, z zamku Mirów można sobie przespacerować dróżką leśno-skałkową do Bobolic właśnie, wyobrażając sobie, że się jest walecznym rycerzem wracającym z wypraw krzyżowych albo księżniczką, która wymyka się od swojego męża Bobola do jego brata Mirona, czy na odwrót, aby schadzki uskuteczniać w lochach.
Zamek odnowiony od A do Z. Czytałam artykuł, że temat odbudowywania zamków z ruin jest kontrowersyjny, bo często odbudowujący mija się, delikatnie mówiąc z prawdą historyczną. W tym przypadku jednak odbudowę poprzedziły konsultacje z historykami, archeologami, architektami i różnej maści innymi specjalistami, aby jak najwierniej oddać wygląd zamku sprzed wieków. Zamek jest umeblowany, jego górne pietra, niedostępne zwiedzającym, można wynająć na dowolną okazję za adekwatne do miejsca pieniądze. Komercja konieczna do tego, aby zamek utrzymać, przeciwko której nie mam nic przeciwko. Dlaczego nie przystosowywać zabytkowych budowli/miejsc do potrzeb współczesności, nie zmieniając ich zbyt, tym samym przedłużając ich istnienie? Ja jestem za, kręci mnie to bardziej niż szklane eksponaty z wystawami często tematycznie z dupy i niedotyczącymi miejsca, w którym się znajdują, z tabliczkami „nie dotykać, nie opierać się, nie krzyczeć, nie biegać, nie pierdzieć” , kapciami i babami chodzącymi za każdym zwiedzającym.
7. Zamek w Olsztynie – o którego stóp spaliśmy. Nie ma tam żadnego ducha na wieży, chyba że siedział obok i pił i jadł razem z nami. W to jestem w stanie uwierzyć, bo nam szybko ubywało.
Zamek w przeszłości był wielki. Teraz ruiny zostały i panorama piękna.
Przebywając w Olsztynie, w którym oprócz zamku jest ruchoma szopka w stylu naiwnym wykonana i rynek raczej nieciekawy, za to mnóstwo ścieżek wokół. Korzystając z rad pana parkingowego* ucięliśmy sobie krótką wycieczkę rowerową do kościółka Świętego Idziego, która okazała się być niemal downhillową(ja prowadziłam rower, Marcin przeżył) trasą o długości 15 km (oczywiście, przesadzam, ale momenty były!).
*na trasie naszej wycieczki spotkaliśmy prawie samych miłych ludzi. Dwóch panów parkingowych, z doskonałą wiedzą na temat regionu, w którym mieszkają – jeden pochwalił Marcina, że dobrze jeździ, bo ładnie zaparkował naszym domem („jeden, co umie jeździć”, „do jaskini idziecie? w tych strojach?”) i drugi, który dał nam naklejkę na szybę za to, że oddaliśmy mu bilety parkingowe – na dwa piwa będzie, wszyscy, których pytaliśmy o drogę błądząc tu i ówdzie, pan kustosz gawędziarz na zamku w Bobolicach, który nam opowiedział legendy, baba na polu namiotowym w gumiakach bez zębów („namiot mata czy w tym będzięta spali?”). Na wschodzie najwidoczniej ludzie są lepsi, milsi, spokojniejsi.
Na koniec naszej pielgrzymki została nam Częstochowa. Brzydkie miasto, a fu. Aleje prowadzące na Jasną górę ok, ale cała reszta…No właśnie, Jasna Góra.
Mnie towarzyszyły przesłanki historyczne, zbyt pobożna nie jestem, z naciskiem na nie i zbyt, ale to, co tam zobaczyłam przerosło moje oczekiwania. Nie chcę nikogo urazić, ale z miejscem świętym, miejscem, gdzie powinno się przybliżyć do Boga niewiele to, co się tam dzieje ma wspólnego. Jarmark wiary. Bałwochwalstwo.
Ludzie, którzy zamiast do Częstochowy, prosto z pola, tak jak stoją, pójdą do drewnianego kościółka Św. Idziego, oddadzą cześć swojemu Bogu bardziej, niż ci w najlepszych garsonkach i garniturach, w upał, przepychający się do poświęcenia zakupionych właśnie precjozów, stojący w kolejce z plastikową butelką do metalowego kontenera z napisem woda święcona i klepiący na pamięć za księdzem modlitwy, nad których sensem nigdy się nie zastanawiali. W muzeum widzieliśmy bursztynowe i srebrne ubranka dla obrazu (!!) Matki Boskiej Częstochowskiej, a na wyświetlaczu komunikaty: „odsłonięcie obrazu – 13:00. Zasłonięcia nie będzie.”.
Nie, to wszystko nie tak, Bóg tego nie wymyślił.
Jura Krakowsko-Częstochowska to bardzo ładny zakątek kraju. Nie da się tu absolutnie nudzić, jest naprawdę pięknie. Promować, promować, promować!
A moje 27 urodziny uznaję za doskonałe. Rozważam nawet referendum na temat: : czy chcesz, żeby Twoje urodziny trwały 3 dni lub więcej? Referenda (?)są ostatnio w modzie. No i – it’s my party!
Ja też urodziny spędzam na urlopie 🙂
A pod Mirowem można stanąć na tym ogromniastym parkingu. Byliśmy w czerwcu z ekipą KMW 😉 Wprawdzie nie ma żadnej infrastruktury jak woda czy prąd ale na weekend z pełnymi zbiornikami i pustym „kotem” można stanąć – za free 😉
Warto wiedzieć, Jura mnie urzekła, na pewno wrócimy, jak dzieciarnia podrośnie i doceni zamczyska, więc dzięki za namiar na nocleg.
45 lat temu również spędziłem swoje 18- te urodziny w Jurze krakowsko częstochowskiej .Miałem namiot rozłóżony na dziedzincu zamku w Ogrodziencu ,Wtedy to były prawdziwe ruiny chodz noć była piękna (25 -lipiec)Samą Jure znałem już od 5 -ciu lat dobrze z obożów harcerskich. Tak mi sie tam spodobało że teraz na podeszły wiek kupiłem sobie na jej skraju działke i budujemy sie tam na stałe zamieszkanie ..W sumie również prawie nigdy urodzin nie nie spędzałem w domu zawsze na łonie przyrody .Wiele by pisac gdzie to nie było.tak trzymaj bo czas leci a co sie przeżyło to ci nikt nie odbierze.
„tak trzymaj bo czas leci a co sie przeżyło to ci nikt nie odbierze.” — tak zamierzam:))