Zdobywanie gór, zwłaszcza tych niskich, wciąga. Proste, dobre pomysły zawsze łatwo się wprowadza w życie i tak właśnie jest z tym wyzwaniem. Dlatego my znowu w górach, na tapecie niezmiennie Sudety.
SZCZELINIEC, 919 m.n.p.m., GÓRY STOŁOWE
Pierwsze wyzwanie to Szczeliniec.
Zatrzymujemy się w Radkowie, na kempingu, który był dla nas dużym zaskoczeniem. Kierowaliśmy się na kemping Stołowogórski nr 26, ostatecznie jednak jechaliśmy po drogowskazach i trafiliśmy na położony tuż przy zalewie Agrozajazd. Jest tu bardzo do rzeczy kemping, z nowiutkimi drewnianymi łazienkami, polową kuchnią, miejscem na ognisko, ekstra widokiem na Góry Stołowe i pasące się na pastwisku konie. Oprócz kempingu są tu duże domki holenderskie do wynajęcia. Do tego stawy hodowlane pstrąga i knajpeczka, gdzie można całkiem przyzwoicie zjeść i napić się piwa. To wszystko za niewielkie pieniądze – za dwa dni z prądem i pełnym dostępem do wszystkiego zapłaciliśmy niecałe 50 złotych.
Sam Radków to małe miasteczko, z którego chciałoby się jak najszybciej uciec. Duża bieda, piękne stare kamienice podupadają, park niszczeje, na skwerach siedzą pijaczki. Szkoda, bo mogłoby być tu ładne sanatorium albo nawet cichy kurorcik – położenie pod Górami Stołowymi ekselentne.
TRASA NA SZCZELINIEC
Na Szczeliniec wchodziliśmy w towarzystwie zacnym, bo odbywała się właśnie duża impreza biegowa – Maraton Gór Stołowych. Co chwila mijali nas biegacze, a na szczycie przywitała meta i tłum kibiców. Więcej motywacji nam nie trzeba, o poranku też poszliśmy biegać. Nie maraton jednak, a dystans początkowy – 8 km trasą biegu Garmin, który będzie się tu odbywał we wrześniu. To był nasz pierwszy górski bieg, dzięki któremu zrozumieliśmy zajawkę i darzymy wszystkim górskich biegaczy jeszcze większym szacunkiem.
Podejście na Szczeliniec jest dość wymagające, ale bardzo urozmaicone, dzięki czemu pot na tyłku nie przeszkadza tak bardzo. Widok ze schroniska jest faktycznie widokówkowy, jednak ze względu na tłum szybko zeszliśmy na dół.
Radków i kemping Agrozajazd to świetne miejsce wypadowe na górskie biegi. Wychodzisz z kampera/domku/pokoju
i jesteś na szlaku. Potem wracasz i odpoczywasz jak lubisz. Jest tu bardzo przyzwoity ośrodek wypoczynkowy i agroturystyki, jedna nawet z basenem. Polecam to miejsce ludziom aktywnym i szukającym spokoju po skończonej aktywności. Na tle reszty Dolnego Śląska okolice zalewu Radkowskiego to może jeszcze nie Austria, ale na pewno wschodnie Niemcy.
NOCLEG: AGROZAJAZD RADKÓW; wiele miejsc na nocleg dla nie-kamperowców.
CZAS WEJŚCIA I ZEJŚCIA: z przerwami na przeloty dronem około 3 godzin.
PIECZĄTKA: w schronisku na szczycie albo w kasie za schroniskiem.
SCHRONISKO: Schronisko na Szczelińcu – dojście tylko pieszo. Piękny widok. Można dobrze zjeść, jest ciasto!:) I duży wybór dobrego piwa.
AUTOCAMP ZAMBERK
Bardzo lubimy Czechów i ich luzackie podejście do wszystkiego, ale na Autocampie Zamberk poznaliśmy drugą stronę tej cechy.
Czesi okazali się być minimalistami bytowymi. Kemping skusił nas, bo był jedynym w okolicy, to po pierwsze. Po drugie, chcieliśmy odpocząć, a on zdawał się mieć wszystko – basen, korty tenisowe, knajpę, tytuł mistera kempingów przez kilka lat z rzędu. Brzmi ekstra.
Ciaśniej upchanego kempingu jeszcze nie widziałam. Jeden
z tych, gdzie szybko kryjesz się w kamperze i zasuwasz firanki, żeby uciec przed tłokiem i ciasnotą. Dookoła szopki służące za wakacyjne domy całym rodzinom, pomiędzy szopkami namiot na namiocie, samochód na samochodzie, gdzieniegdzie przyczepa i kamper. Pełno dzieci jeżdżących na sprzętach, dorosłych na plastikowych krzesełkach wylegujących się przed szopkami. Wczesny PRL w czeskim wydaniu. Wszyscy zadowoleni, pełne obłożenie. O co chodzi?
O infrastrukturę. Tu jest co robić – są ścieżki rowerowe, korty, aquapark, jest bezpiecznie, dzieci samopas można puścić. Jest duża rodzinna łazienka. Jest gdzie zjeść. Jest czeskie piwo z pianą. Blisko miasteczko, całkiem ładne, w miasteczku sklep. Przy miasteczku zamek, przy zamku piękny park z bardzo starym drzewostanem.
A że śpi się w szopce i siedzi na plastiku? Luuudzie.
Za to zamberski park – coś wspaniałego. Nigdy jeszcze nie widziałam w jednym miejscu tylu starych pięknych drzew. Każde mówiło, żeby pod nim odpocząć, nie tylko jedna lipa. Wszędzie trawka, równo skoszona, po której MOŻNA chodzić. Żałowałam, że nie przyszłam tu z matą do jogi, idealne miejsce.
Czy wrócimy? Raczej nie. Chyba, że do parku.
KOUTY NAD DESNOU i DLOUHE STRANE
W czasie tego wyjazdu uświadomiliśmy sobie, że w czeskich górach nie tylko zimą można spędzić fajnie czas. Po polskich górach w sezonie nie-zimowym można chodzić. Na niektóre wjechać rowerem. Albo szlajać się po takich sobie kurortach typu Karpacz i Szklarska Poręba. I to wszystko.
A u Czechów można zjechać z góry na hulajnodze. Proste, przyjemne, góra rok cały wykorzystana, ludzie zarabiają.
KOUTY NAD DESNOU to stacja narciarska, działająca również latem. Położona u podnóża góry, na której ulokowano elektrownię wodną Dlouhe Strane, na którą składają się dwa wielkie zbiorniki wodne – jeden położony wyżej, drugi niżej.
Na górę wjeżdża się nowoczesnymi gondolami, po czym trzeba przewędrować jeszcze 5 kilometrów (piękne widoki!), aby dotrzeć do górnego zbiornika. Jest ogromny, a wokół niego biegnie wyasfaltowana pętla dla rolkowców, rowerzystów, hulajnóg i biegaczy.
Skąd wziąć hulajnogę? Nie ciągnie się jej z Kouty nad Desnou, jak przeczytałam gdzieś w internecie. Wypożyczamy ją na górze i zjeżdżamy radośnie 17 kilometrów równym asfaltem zamkniętym dla ruchu samochodowego z powrotem do Kouty.
W Kouty jest wielki bezpłatny parking, hotel z restauracją i kawiarnią, sklepik z ciuchami rowerowymi i strumyk płynie z wolna. Na stronie zachęcają kamperowiczów do biwakowania, co miłe.
Świetne miejsce, polecam dorosłym i dzieciom powyżej mniej więcej 10 roku życia – przy zachowaniu rozwagi zjazd na hulajnodze jest zupełnie bezpieczny.
MIĘDZYGÓRZE
Międzygórze zapamiętałam z dzieciństwa jako miasteczko bajkowe, wyłaniające się nagle zza gór, z pięknymi budynkami i jednym sklepem, gdzie kupowaliśmy lody i czipsy. Niewiele się od tego czasu zmieniło, a minęło 20 lat. Sklep nadal jest jeden, powstało kilka miejsc do posilenia się, to na plus. Piękne kamienice w stylu alpejskim są w jakiejś części odremontowane, jednak w większości niszczeją. Potencjał Międzygórza wykorzystany jest może w 10 procentach, aż serce boli. Taki podupadły kurorcik, z klimatem, a jakże, ale trochę gorzkim.
Ważna informacja – w miasteczku nie ma bankomatu i nie wszędzie można płacić kartą. Ogromnie to dla nas upierdliwe, bo rzadko mamy ze sobą gotówkę, a głód doskwierał.
W końcu zjedliśmy w pensjonacie Alpejski Dwór, gdzie można płacić kartą, jest pięknie ulokowany, a jedzenie zdrowe i pyszne.
Jednak jest nadzieja dla Międzygórza. To wodospad Wilczki i ładnie zrewitalizowane tereny wokół niego. Stworzono tutaj ścieżki z tarasikami widokowymi i ławeczkami, dzięki czemu można podziwiać wodospad w pełnej krasie. Może to pierwszy krok, a w dalszej części nastąpi rewitalizacja całego Międzygórza? Byłoby miło, bo to naprawdę urocze miasteczko.
W Międzygórzu zatrzymaliśmy się na kempingu Wichrowe Wzgórza, który jest super, pod warunkiem, że akurat nie gości tu żadna kolonia dzieciarów.
ŚNIEŻNIK, 1424 m n.p.m.
Dojechaliśmy na parking na samiutkim końcu Międzygórza, skąd wyruszyliśmy na Śnieżnik. Trasa jest dość wymagająca, zwłaszcza końcówka. Po drodze, około pół godziny drogi przed szczytem leży schronisko na Śnieżniku.
Sam szczyt to duża, niezalesiona kamienista polana. Pewnie są stąd ekstra widoki, ale my trafiliśmy na wicher i mgłę.
NOCLEG: w Międzygórzu na kempingu Wichrowe Wzgórza. Dużo hoteli i pensjonatów dla niekamperowców.
PARKING: na końcu Międzygórza, nazywa się “Pod Skocznią”. Leśny, nad strumyczkiem, spokojnie można też zostać na noc. Przechodzi tędy szlak.
CZAS WEJŚCIA I ZEJŚCIA: 4,5 godziny.
PIECZĄTKA: w schronisku “Na Śnieżniku”.
SCHRONISKO: Schronisko na Śnieżniku – trochę zapuszczone. Można zjeść zupy – pomidorową (bardzo dobra), chyba flaki, kiełbasę z wody, pierogi. Jest piwo, ciepłe napoje i grzane wino.
JAGODNA, 985 m n.p.m., Góry Bystrzyckie
Trasa rozpoczyna się przy bardzo przyjemnym schronisku Jagodna, które leży tuż przy mało ruchliwej drodze. Wędrówka łatwiutka, 4 km żwirową drogą w jedną stronę, dlatego porwaliśmy się na lekki jogging i daliśmy radę. Potem, w nagrodę, na śniadanie zjedliśmy przepyszne racuchy z jagodami. Jedzenie w schronisku Jagodna jest palce lizać! Grule z gzikiem, czyli pieczone ziemniaczki z najlepszym na świecie gzikiem, ekstra desery pełne jagód, dobra kawa, duży wybór piw. Trzeba tu zjeść. Tak serio, to schronisko stanowi o osiemdziesięciu procentach atrakcyjności Jagodnej.
NOCLEG i PARKING: Parking przy schronisku Jagodna.
CZAS WEJŚCIA I ZEJŚCIA: jogging, około godziny.
PIECZĄTKA: w schronisku Jagodna.
SCHRONISKO: Schronisko Jagodna – super miejsce, koniecznie posilcie się tu po wędrówce.
ORLICA, 1084 m n.p.m., Góry Orlickie
Szlak na Orlicę zaczyna się na końcu Zieleńca. Jest tam nieduży parking.
My jednak spędziliśmy noc w opustoszałym o tej porze roku Zieleńcu, na polu tuż pod wyciągiem, obserwując jadące w tą i z powrotem prawie puste kanapy. W czeskim Kouty nad Desnou pełen parking, a u nas pusto – nawet schronisko zamknięte.
Szczyt Orlica nie jest zbyt ciekawy – ot, drzewo między drzewami. Podejście na tyle łatwe, że można sobie tu zaplanować krótki biegowy trening.
NOCLEG: polana pod wyciągiem przy głównej drodze.
PARKING: tuż przy początku szlaku.
CZAS WEJŚCIA I ZEJŚCIA: 1,5.h
PIECZĄTKA: w schronisku Orlica w Zieleńcu.
SCHRONISKO: Schronisko Orlica w Zieleńcu – zamknięte. Karteczka z numerem telefonu na drzwiach i ludzie jacyś spali, więc w jakimś sensie działa, ale obsługa wędrowców nie działa. Pieczątka na zewnątrz, wyschnięta.
W naszych książeczkach 6 szczytów. Lecimy dalej – w kolejnym wpisie Wielka Sowa, Skalnik i Waligóra.