Majowy weekend mieliśmy spędzić w domu, bo krótki, bo kasy szkoda, bo dni urlopowe trzeba oszczędzać. Tymczasem wylądowaliśmy na Majorce. W tym roku kończę 30 lat, a żeby osłodzić tę datę, świętujemy rok cały, sprawiając mi przyjemności – super jest:) Majową przyjemnością był koncert mojej ulubionej hiszpańskiej wokalistki Bebe na Majorce właśnie.
Od pozyskania tej informacji do kupna biletów droga była krótka i ani się nie obejrzeliśmy, a piliśmy wino pośród majorkańskich pól, w rolniczej zagrodzie z żywym inwentarzem w postaci drobiu, z osłem za sąsiada.
Jaka jest Majorka? Taka, jaką chcemy ją zobaczyć. Wiedząc, że tabuny młodych Niemców i Anglików wybiera tę wyspę na, jak sami mówią, wybieg dla “swojej wewnętrznej świni”, omijaliśmy takie miejsca jak plaża w Palmie ze słynnym Balermannem czy Magaluf. Dzięki temu Majorka objawiła się nam jako wyspa spokojna, niezwykle bogata przyrodniczo
i geograficznie, zróżnicowana pod względem ukształtowania powierzchni, pełna urokliwych zakątków, ładniutkich plaż
i stromych, widowiskowych klifów. Stworzona do kolarstwa,
o czym świadczą peletony cyklistów, utrudniające wspinanie się samochodem po górskich serpentynach. Wyspa uroczych, kamiennych, sennych wsi, pól, drzewek pomarańczowych
i cytrynowych. Kwiatowy, cudnie pachnący mały raj, nieźle dający popalić alergikom, pełen szlaków wędrówkowych, czasem wymagających. Wszystko, oprócz przedmieść Palmy, zbudowane jest z kamienia, co nadaje Majorce ponadczasowy charakter. Dzięki temu jest też po prostu bardzo, bardzo ładnie.
Co to jest Ballermann?
To część plaży przy Palmie, stolicy Majorki, pełna barów okupowanych przez Niemców i Anglików. Odsyłam do artykułu, w którym wyczerpująco opisano to zjawisko: http://www.tygodnikprzeglad.pl/majorka-koniec-balangi/
POGODA NA POCZĄTKU MAJA
Na przełomie kwietnia i maja 2016 roku na Majorce było ciepło, ale niekoniecznie upalnie, choć w miejscach osłoniętych od wiatru zdarzało się i tak. Pierwsze 2 dni były raczej pochmurne i co jakiś czas popadywał deszcz. Nie jakaś ulewa, ale kurtki przeciwdeszczowe się przydały. Później się rozpogodziło, ale nie na tyle, żeby w stroju kąpielowym latać – krótkie spodenki i lekki sweterek były ok. Wieczory chłodne – długie spodnie i nawet kurtka wskazane. Woda w morzu zimna jak w Bałtyku, choć pewnie gdybyśmy znaleźli osłoniętą od wiatru plażę, wlazłabym i do lodowatej, bo bardzo mnie kusiło. Maj to idealna pora dla nielubiących upałów i nieplażujących turystów. Nie ma tłoku, nie ma kolejek, nie ma tłumów Niemców i Anglików. Można wszystko zwiedzić w komfortowych warunkach cieplno-społecznych.
GDZIE SPALIŚMY
Po pozytywnych doświadczeniach z serwisem Airbnb.com przy rezerwacji domu na Gran Canarii, tym razem również
z niego skorzystaliśmy i to był strzał w dychę. Znaleźliśmy odnowiony kamienny chłopski domek z 1841 roku, urządzony w rustykalnym stylu, z zachowaniem tradycyjnego, wiejskiego wystroju. Położony pośród pól, z widokiem na wioskę Montuiri, nieopodal autostrady wiodącej do stolicy wyspy, Palmy. Ciszę mącił tylko kogut piejący od 4 rano i osioł ożywiający się koło 17:00, ryczący głośno jak lokomotywa.
W domu były drzwi i trzy okna, w tym jedno w łazience. Idealne warunki do zachowania chłodu w upalne miesiące, gorsze do ogrzania w chłodniejszy czas, przez co zapach piwnicznej wilgoci był wyczuwalny. Po powrocie do domku od razu rozpalaliśmy, to znaczy Marcin, piecyk i robiliśmy sobie tropiki, zwłaszcza w położonej na antresoli sypialni, gdzie temperatura przy zasypianiu pewnie oscylowała
w granicach 27 stopni. Jednej nocy Marciś na moją prośbę nie dorzucił do pieca przed snem – o 3 w nocy zrobiło się tak zimno, że musiał przynieść wszystkie koce i kołdry z całego domku, jakie udało mu się znaleźć. Ot, taka niedogodność okiem zmarźlucha. Niewielka w porównaniu do zalet tego miejsca, które tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że chcemy na wieś i to natychmiast.
MIEJSCA DO ZOBACZENIA
Montuiri
Od niego zacznę, bo tu się osiedliliśmy. To małe miasteczko, wypełnione uliczka po uliczce kamiennymi domkami, szczelnie okrywającymi niewielkie wzgórze. Jest w nim mały plac pod ratuszem, okazały kościół i kilka barów, z których jeden sobie upodobaliśmy, ze względu na rodzinną niemal atmosferę i pyszne jedzenie. Jest też jeden nieduży sklep, jedno atelier z obrazami i rzeźbami, jeden sklep z ubraniami, bank i bankomaty, i ciągle zamknięta poczta. To wszystko, i bardzo dobrze, że to wszystko. Dzięki temu, jedząc późne śniadanie w postaci “chleba z rzeczami” w “naszym” barze, czuliśmy się, jakbyśmy tam mieszkali, a nie wpadli tylko na tydzień. Wybierając się na spacer po obrzeżach Montuiri znajdziecie szlak turystyczny, wzdłuż którego stoją stare jak świat wiatraki, które zobaczyć można wszędzie na Majorce.
Najpiękniej Montuiri wyglądało o zachodzie słońca, podziwiane z naszej zagrody.
Nie ma sensu przyjeżdżać tu specjalnie, jeśli wakacjonuje się w innej części wyspy, ale będąc przejazdem – dlaczego nie.
PÓŁNOC
Góry Serra de Tremuntana i górskie wioski tamże – Fornalutx, Banyalbufar, a przede wszystkich cudna Valdemossa, gdzie zimę spędził Chopin z George Sand i jej dziećmi. Niezbyt przyjemną zimę, bo zaatakowała go choroba, prawdopodobnie mukowiscydoza, mylona wtedy z gruźlicą.
Najlepiej na Majorce mają kolarze – kręte drogi wiodą przez ekstremalnie malownicze miejsca. Nie zachęcam jednak amatorów, bo rowerowi maruderzy wlokący się pod górę mocno utrudniają jazdę samochodom, przez co krótki nawet przejazd zamienia się w mękę.
Jeśli jednak kolarstwo Was nie rusza, weźcie wygodne buty, bo mnóstwo na Majorce tras dla piechurów. Warto jednak jeszcze w domu wyszukać jakieś trasy, poczytać o ich długości i stopniu trudności. My tego nie zrobiliśmy, przez co dwie z naszych górskich wędrówek bardzo się od siebie różniły – jedna była łagodna, spacerowa, a druga to dosłownie pionowe wspinanie się na górę. Też fajne.
Góry pokrywają całe północne wybrzeże wyspy i widoczne są z każdej części Majorki, mimo, że nie są zbyt wysokie – najwyższy szczyt nie przekracza 1000 metrów. Reszta wyspy jest nizinna, z pojedynczymi górkami i jedną górą stołową w interiorze.
Valdemossa
Jeśli miałabym wrócić na Majorkę, poważnie rozważałabym to miasteczko do osiedlenia się. Ma ono tylko jeden minus – ilość turystów. Choć kiedy zapuści się w gąszcz ukwieconych uliczek – Valdemossa słynie z kwiatów – cały turystyczny zgiełk znika i zostaje lokalność. Podobnie było w Wenecji. Tak jak napisałam na początku – Majorka jest taka, jaką ją chcemy zobaczyć.
Przed zwiedzaniem Valdemossy warto przeczytać książkę George Sand “Zima na Majorce”, w której ironicznym, żartobliwym tonem opisuje Majorkę widzianą oczami żyjącej w XIX wieku, silnej kobiety z artystyczną duszą.
Fornalutx
Wioska często opisywana jako najpiękniejsza w całej Hiszpanii. Rzeczywiście, jest urokliwa, cała pachnąca kwitnącymi drzewami pomarańczowymi i cytrynowymi. Jednak jest też jedną z kilkuset innych kamiennych wiosek na Majorce, i jedną z kilkunastu na północnym, górskim wybrzeżu. Byłabym więc ostrożna w tworzeniu hierarchii najładniejszych, bo nie to ładne, co ładne, a to, co się komu podoba – moje serce należy do Valdemossy. Oraz do wszystkich wiosek i wioseczek, przez które przejeżdżaliśmy jadąc na północ, południe i wschód.
Jasne, że trzeba zobaczyć miejsca, z których słynie Majorka, jednak fajnie jest też odłożyć przewodnik i po prostu jechać, zatrzymując się tam, gdzie nam się spodoba.
Zatoka Sa Calobra
To mała zatoka na północy, do której można dojechać autem po arcymalownicznej górskiej drodze, ścigając się z kolarzami. Zatoczka jest ujściem dla potoku Pareis, płynącego zimą wąwozem Torrent de Pareis. Wiosną i latem wąwóz wysycha i można go przejść, pokonując liczne przeszkody po drodze – wycieczka trudna, z dziećmi byśmy nie poszli. Trzeba wspinać się po linie, przeciskać między skałami i uważać, żeby nie skręcić nogi albo karku. Fajny tor przeszkód.
Wycieczkę do wąwozu można rozpocząć od zatoki, tak jak my. Przeszliśmy około 4 kilometrów w głąb wąwozu. Druga opcja to trekking z położonej w górach miejscowości Escorca, jednak na taką wędrówkę trzeba zarezerwować cały dzień.
Przylądek Cap de Formentor
Pię-knie. W sezonie ponoć korek i tłum, w maju idealnie. No, może poza tym, że nie było ciepło na tyle, żeby wykąpać się w błękitnym morzu, po uprzednim zejściu do ukrytej zatoczki, którą po drodze mijaliśmy. Niemniej jednak, Formentor sprzyja kontemplacji – wokół skały, klify, bezkres morza, a u boku koza.
Port de Pollenca i Alcudia
Te leżące nad piękną zatoką miejscowości są typowo turystyczne, co daje się odczuć nawet na początku sezonu, choć na pewno mniej intensywnie niż w jego szczycie. Położone na płaskim terenie,u podnóża gór i z widokiem na przylądek Formentor. Otoczone kortami tenisowymi i boiskami do padla, ścieżkami do biegania, promenadami, więc miejsce idealne na urlop dla rodzin lub ludzi starszych. Wędrowaliśmy ładnymi uliczkami Alcudii pomiędzy Anglikami na emeryturach i młodymi parami, nie spotykając pijanych nastolatków.
Na północy nie odwiedziliśmy miasteczka Soller, w którym do dziś jeździ tramwaj z XIX wieku, a ze zdjęć w internecie wynika, że warto.
POŁUDNIE
Zatoka s’Almunia
Niełatwo ją znaleźć. W miejscowości Es Llomabrd trzeba odbić w którąkolwiek drogę w kierunku morza i jechać jak najdalej się da ku niemu. Zatoka s’Almunia jest bardzo mała i ukryta wśród skał, z takim kolorem wody, że dech zapiera. Teren wokół należy do właścicieli prywatnych, którzy stworzyli tu park krajobrazowy, stawiając sobie za cel odnowienie zniszczonej w tym miejscu przyrody. Na Majorce jest tak, że właściciele ziemi, lasów, ścieżek leśnych czy jak w tym przypadków klifów z zatoczkami, mają obowiązek udostępniać je ludziom. Nie ma więc szlabanów, a zamiast nich są tabliczki z napisem: własność prywatna. Klify nad zatoką s’Almunia są opatrzone tablicami z opisem, jak właściciele przywrócili ten tereny do stanu, w jakim teraz można je oglądać i dlaczego wprowadzono zakaz piknikowania, palenia ognisk i rozbijania kempingów.
Es Trenc i plaża de sa Rapita
Te dwie połączone ze sobą plaże opisywane jako karaibskie, ze względu na biały, mięciutki piasek i niesamowity kolor wody. Istnieje uzasadniona obawa, że w sezonie leży tu człowiek na człowieku. W maju kilka rodzin, kilku niemieckich golasów i niestety wiatr, który ochłodził moje kąpielowe zapędy.
Portocolom i Góra św. Salwadora
Na górę wspięliśmy się najkrótszą możliwą drogą, nie mając takiego zamiaru. Po krzakach, pionowo pod górę, zdziwieni, że trochę trudna ta ścieżka wędrówkowa, co ją znalazłam w internecie, spoceni dobrnęliśmy do wielkiego krzyża i sanktuarium św. Salwadora, które dziś jest hotelem. Tam znaleźliśmy właściwą drogę, którą bezpiecznie zeszliśmy na dół.
Tę przyjemną wycieczkę zakończyliśmy w oddalonym o kilkanaście kilometrów Portocolom, ładnym i cichym miasteczku rybackim, promującym się jako miejsce, z którego Kolumb wyruszył na podbój Ameryki, co podobno jest bzdurą. Z Kolumbem, czy bez, sangria sączona w jednym z barów z widokiem na port w Portocolom smakuje wybornie.
WYCIECZKI PIESZE
Zatoka Sa Calobra i wąwóz – opisana wyżej wycieczka wąwozem Torrent de Pareis jest ekstra przeżyciem i polecam wszystkim w miarę sprawnym fizycznie.
Droga przemytników Banyalbufar – urocza wędrówka rozpoczynająca się na parkingu pomiędzy 85. a 86 kilometrem drogi Ma10, ponad górską wioską Banyafulbar, swój koniec ma w Port de Canonge. Wędruje się w cieniu sosen alpejskich, spośród których gdzieniegdzie przebłyskuje morze.
Ścieżka jest oznaczona, ale i bez tego ciężko by było się zgubić. Po drodze mija się ogromną, starą posiadłość, którą jakiś brytyjski bogacz wykupił celem przekształcenia w hotel, ciągle jednak czeka na stosowne pozwolenia do rozpoczęcia budowy. Przechodzi się również przez kamienistą plażę, w upalne dni warto więc wziąć stroje kąpielowe. Na końcu około półtoragodzinnej wycieczki jest port de Canonge, a w nim dwie restauracyjki z dobrym jedzeniem.
Wspinaczka na górę św. Salwadora, okolice Felanitx – naszą karkołomną wspinaczkę opisałam wyżej. Na górę da się oczywiście wjechać autem albo wejść ścieżką dla ludzi, a nie górskich kóz.
NAJŁADNIEJSZE TRASY SAMOCHODOWE
Lubię zdobywać różne miejsca pieszo, wysiłkowo, albo na rowerze. Wleźć na jakąś górę, pobiec fajną ścieżką, objechać rowerem albo już w ostateczności zrobić kilkanaście tysięcy kroków po Barcelonie, czy innej Warszawie. Wtedy jestem szczęśliwa, wtedy to jest zwiedzanie! Zawsze mam z tyłu głowy, że przyjechanie gdzieś samochodem i leniwe włóczenie się to takie trochę gorsze podróżowanie jest. Czasem jednak inaczej się nie da. Kiedy mijaliśmy setki kolarzy oczywiście miałam pomysł, żeby wypożyczyć kolarki i siuuu, popedałować, nawet kolor stroju sobie w głowie wybrałam i już widziałam siebie, jak zdobywam górę za górą i taka jestem cała zgrabna. Pomysł był jednak na tyle nierealny, że w głowie został, bowiem żaden ze mnie kolarz, tym bardziej górski. Dlatego jechaliśmy autem i podziwialiśmy widoki niczym rasowi japońscy turyści. Najbardziej zapadły mi w pamięć następujące trasy:
Droga do Sa Calobra – jedna wielka serpentyna. Przecudna górska droga.
Droga na Cap de Formentor – trochę mniejsza serpentyna, również niesamowita. Podobno w sezonie robią się tu straszliwe korki.
Drogi przez wsie w interiorze – chyba wszystkie. Nasze centralnie położone Montuiri było idealną bazą wypadową do zwiedzania wyspy. W którą stroną nie ruszyliśmy lokalnymi drogami, zawsze byłam zachwycona. Łany zboża albo drzewek oliwnych i cytrusowych, pojedyncze kamienne domki albo większe posiadłości, kwiaty, kwiaty, kwiaty i słońce, a w głośnikach śpiewała Bebe. Taki obraz został mi w głowie.
PRZYSMAKI
Kuchnia majorkańska jest prosta, wiejska i pożywna. Typowym daniem jest tłusta potrawka z warzywami i podrobami, bardzo dobra zresztą, a przekąską „chleb z rzeczami”, czyli po prostu grzanka z tym, co akurat mamy w lodówce. Proste i pyszne.
Mają tu pyszną słodycz, której nie ma nigdzie indziej – ensaimada. Tłuste, drożdżowe delikatniunie ślimaczki posypane cukrem pudrem. Najlepsze są na ciepło, a korona należy się tym, które jedliśmy w Valdemossie.
OKIEM MARCINA
Ja mam problem z Majorką. W każdym bowiem hiszpańskojęzycznym miejscu, w którym jestem zadaje sobie pytanie: czy chciałbym tu mieszkać? W większości przypadków odpowiedź brzmi TAK. Costa Blanca, Andaluzja, Gran Canaria – bezwarunkowe TAK, a Majorka? Jest piękna, ludzie są przemili, jedzenie i wino pyszne, klimat super. Co zatem powoduje zgrzyt?Turyści. Nie podobają mi się tłumy pijanych Niemców i Anglików. Co prawda spotkać ich można głównie na lotnisku, w Palmie i w miejscowościach z betonowymi hotelami ale ich widok jest dla mnie tak odpychający, że to wystarczy by się zmęczyć. Twarz jegomościa o IQ krzesła, pokryta alkoholowym otępieniem to dla mnie za dużo. Nie podobają mi się również setki samochodów oklejonych logotypami wypożyczalni jeżdżących wolno, chaotycznie i w zaskakujący sposób, zakłócają mi one hiszpański spokój wyspy.
Kłopot mam również z obsługą w knajpach gdzie kelnerzy zagadują po angielsku lub nie daj Boże niemiecku i wręczają takowe menu, jesteśmy przecież w Hiszpanii!
Na dziś jestem jednak na TAK. Majorka w interiorze jest wciąż sobą. Omijając turystyczny zgiełk panujący na wybrzeżu można zwolnić w hiszpański sposób i spędzić tu świetny czas. Nowe władze podjęły starania o zmianę wizerunku Majorki. Mają w planie skończyć z postrzeganiem wyspy jako miejsce imprez i zarzyganego zachodniego wybrzeża. Jeśli im się to uda, rozważę starość na Majorce 🙂