Nie mieliśmy go w planach, nie lubimy muzeów. Jednak przejeżdżaliśmy tuż obok, a pogoda była taka, że schowanie się
w ciepłym wnętrzu czegokolwiek kusiło. Weszliśmy.
Muzeum jest niewielkie. Składa się z budynku z salką kinową, sklepem z pamiątkami i barem oraz zrekonstruowanego domu wodza Wikingów, który zaskoczył nas wielkością. W cenie biletu jest rejs łodzią Wikingów, ale było tak zimno, że zrezygnowaliśmy z tej wietrznej przyjemności.
Zwiedzanie wygląda następująco: najpierw w sali kinowej emitowany jest fabularyzowany filmik o historii norweskich Wikingów. Potem przechodzi się do właściwej atrakcji, czyli do ogromnego domostwa Wikingów, gdzie pod jednym dachem zgromadzone jest wszystko, czego Wiking potrzebował do życia – od kuchni, przez sypialnie, bawialnie, palenisko, po pomieszczenia dla zwierząt.
Istnieje możliwość wzięcia udziału w uczcie Wikingów, podczas której ubrani w odpowiednie stroje goście biesiadują i bawią się za całkiem sporą kasę (wcześniej trzeba się oczywiście zapisać, zabawa raczej dla krajan niż dla turystów). Bilet do Lofotr Vikingmuseum też nie należy do najtańszych – aż 160 NOK za osobę dorosłą.
Wizyta w tym miejscu sprawiła tyle jedynie, że Marcin teraz chce mieć surowy dom z podziałem na strefy, niczym Wiking. W celu przeżycia większych wrażeń, warto wizytę w Lofotr Muzeum zaplanować tak, aby pokrywała się z Festiwalem Wikingów odbywającego się tu co roku w sierpniu.
Jeśli chodzi o wikingowskie klimaty, najbardziej zapadł nam w pamięć Międzynarodowy Rynek Wikingów w Ribe w Danii, na którym naprawde można przenieść się w czasie i zobaczyć, jak wyglądało życie przeciętnej wikingowskiej rodziny.