Kiedy, zakotwiczywszy w Stupicach, usiadłam w toalecie w kamperze i w okienku po lewej widziałam morze, a w okienku z tyłu morze, powiedziałam Marcinowi, że jestem tak szczęśliwa, że nawet nie chce mi się jeść. Potem się przyzwyczaiłam, do dobrego to szybko idzie, i z należytym zapałem i czcią oddawaną Adriatykowi spożywałam regularne posiłki.
Rzecz będzie o jedzeniu, ponieważ cierpimy na kamperowy głód. A ja wyznaję zasadę, że każdy rodzaj głodu można zaspokoić lub w najgorszym razie zagłuszyć w sposób tradycyjny – ucztując. Z tego powodu z wakacyjnych zdobyczy ostał nam się ino węgierski gulasz i nieco wina, po którym z okazji piątku zapewne pozostanie tylko wspomnienie…
Jako że jesteśmy kamperowiczami typu raczej low budget, restauracje wizytujemy z rzadka. Podczas minionej wyprawy zaliczyliśmy jedną taką wizytę, konieczną z przyczyn opisanych wcześniej (restauracja Wiking przy Limskim Kanale, szczerze polecam!). No może dwie, jeśli liczyć fast food przy jednej z uliczek w Rovinj. Fast food osobliwy, gdyż nie hamburgery tam były, a cevapcici, często wspominane w relacji z wyprawy. Cevapcici Chorwaci ponoć podchrzanili Turkom, przeinaczając na swoją modłę ichni kebab. Pan w fastfoodzie cevapcici przyrządzał tak: ruloniki z mięsa mielonego (baranina + wieprzowina/wołownia) obtaczał w białku jajka, potem smażył na takim płaskim grillu. Wcześniej zapewne pieprzył i solił. Na tym samym grillu podgrzewał bułkę (coś na styl poznańskiej, tylko bardziej zwarta). W bułkę wkładał dużo ruloników, z boku pacnął Ajvarem*, posypał cebulką i już! W międzyczasie uraczył nas kieliszeczkiem rozluźniającej śliwowicy. Bardzo proste i bardzo dobre, i całkiem zdrowe, szkoda, że w Polsce tak trudno o baraninę. Od biedy można ją zastąpić jakimkolwiek innym mięsem.
*Ajvar, gęsta paprykowo-pomidorowa pasta, z pochodzenia węgierska, ale zaadaptowana w Chorwacji, stała się naszym przysmakiem i na stałe zagościła w naszej kuchni. Zjedliśmy już 2 słoje, trzeci, tym razem w wersji „hot” stoi w szafeczce. Można kupić w każdym markecie.
Węgry kojarzą się z papryką, zupą gulaszowa, gulaszem, tokajem i bikaverem. Wszystko checked, z tym że zupa gulaszowa w wersji ulepszonej przez wegierskie chilli była z paczki… Ale też niczego sobie. Węgry pod względem zakupowym były miłym zaskoczeniem po drogiej Chorwacji. Przeliczanie cen produktów spożywczych dostarczało nam wiele niedowierzającej radości, która nas zalała i w wyniku której kupiliśmy dużo.
Wszystkie odwiedzone przez nas kraje mają jedną przesympatyczna cechę wspólną: wszędzie dużo winnic, przekładających sie na ilość i ceny wina w sklepach. Dlatego ludzie tacy jacyś szczęśliwsi. Apeluję: ocieplenie klimatu – gazu! Może doczekam czasów, kiedy i Polska będzie winem płynąca i słońcem ogrzana… (pisane 5 czerwca, 12 stopni na dworze, szaro i pada).
Więc jak, zjedzmy coś a potem może – pokamperujemy?
Hej! Widziałem dzisiaj wasz kamper w Zielonej Górze a że ma wypisany z tyłu adres bloga to zajrzałem i pewnie jeszcze zajrzę. Ale mi smaka narobiliście tym cevapcici! Skojarzyły mi się z bułeczkami wypełnionymi shoarmą, które jadłem w Holandii. Nie ma to jak ciepła buła z mięsem! :o)
o proszę, jak miło! Następny wpis po weekendzie, uczciwie jednak zaznaczam, że tym razem nie będzie nic o jedzeniu, a o urokach Lubuskiego jedynie:)
Z jednej strony morze z drugiej strony morze a Ty jak Wenus u Botticieliego na muszli ;p
A ajvar faktycznie jest super!
to ja w domu w kibelku nie mam zadnego okna a wy macie dwa w samochodzie?
my w domu w łaźni też nie mamy żadnego, rekompensujemy kamperowymi;)