Każdy kolejny dzień naszych zimowych wakacji był kolejnym dowodem na potwierdzenie zawartej w tytule poprzedniego wpisu tezy – zawsze chodzi o słońce.
Po Parmie nie mieliśmy totalnie żadnego planu na kolejne dni i obłożeni z każdej strony mapami byliśmy tak naprawdę bez mapy. Wtedy sprawdziliśmy pogodę. 15-20 stopni i pełne słońce przez kilka kolejnych dni w okolicach Genui było argumentem nie do przebicia.
Z napełnionymi w La Spezi butlami, ruszyliśmy na podbój Cinque Terre.
[box]
CINQUE TERRE to fragment Riwiery Liguryjskiej położonej pomiędzy cyplem Mesco w okolicy Levanto a przylądkiem Montenero przy Portovenere, na którym znajduje się pięć miejscowości, od których wywodzi się nazwa tej krainy – 5 ziem: Riomaggiore, Manarola, Corniglia,Vernazza
i Monterosso. Każda z nich to maleńki, ukryty w skale, kolorowy świat, a cały obszar jest wpisanym na listę UNESCO parkiem narodowym. Nie bez kozery.
[/box]
Przez wieki ludzie budowali tarasy uprawne na trudnych, stromach klifach wpadających prosto do turkusowego morza. Jedną ze składowych niewątpliwego uroku tych terenów jest niezniszczenie przez wulgarny przemysł turystyczny – trekkingując między wioskami ma się wrażenie, że się łazi komuś po polu. To dobre, kiedy turysta czuje się jak gość, a nie jak władca.
Na urok Cinque Terre, poza malowniczym położeniem, składają się kolorowe domy z kolorowymi okiennicami. Zróżnicowanie barw wynika podobno z faktu, że mieszkający we wioseczkach rybacy, spędzający całe dnie na morzu, chcieli z daleka widzieć swoje domy, dzięki czemu mogli sprawować kontrolę nad żonami, które miały przecież zajmować się domem, a nie włóczyć po wiosce.
JAK ZWIEDZAĆ CINQUE TERRE?
Najlepiej kolejką, która w ekspresowy sposób, śmigając wydrążonym w skałach tunelem, dowiezie nas nas do każdej z pięciu kolorowych perełek. Bilety można kupić na stacji w wielojęzycznych automatach, płacąc gotówką lub kartą – przejazd z Vernazzy do Monterosso kosztuje 1,5 EUR. My niechcący pojechaliśmy na gapę, bo pociąg podjechał akurat, kiedy weszliśmy na stację – całe szczęście przejazd trwał tylko 3 minuty, bo Marcin miał taką minę, jakby nigdy na gapę nie jechał.
Kamperem da się wjechać tylko do Monteresso, prosto na wielki parking tuż nad morzem, o czym niżej. Dojechaliśmy też stosunkowo blisko położonej wysoko na klifie Corniglii i zostawiliśmy kampera na pustym parkingu. Daję sobie rękę uciąć, że w sezonie znalezienie miejsca graniczy z cudem.
Do Riomaggiore w ogóle nie ma drogi – można tam dojść z Manaroli pieszym duktem, zwanym Via Dell’Amore (ścieżka miłości). Do Manaroli z kolei można dojechać osobowym autem, kamperem jednak nie (są zakazy) – trzeba go zostawić hen hen, i iść kilka kilometrów w dół, a potem wracać. Gdybyśmy byli przygotowani na trekking, świetnie, nie byliśmy jednak i z żalem zrezygnowaliśmy.
Jeśli o trekkingu mowa, park narodowy Cinque Terre jest idealnym ku temu miejscem. Dobrze oznaczona ścieżka o nazwie Sentiero Azzuro wiedzie przez strome, zielone zbocza upstrzone poletkami uprawnymi, mini gajami oliwnymi i cytrynowymi. Przecinają ją strumyczki i małe wodospady, a widok na morze zapiera dech w piersiach bardziej niż sam wysiłek maszerowania. Na położone “twarzą” w kierunku południowym zbocza przez cały dzień świeci słońce, które nawet w styczniu potrafi sprawić, że będziemy szli w krótkim rękawku.
Maszerując z Monterosso do Vernazzy, co jakiś czas mijaliśmy zamknięte o tej porze kasy – może to oznaczać, że w miesiącach letnich za przejście pobierane są opłaty.
MONTEROSSO
Zjeżdżając do Monterosso po krętej drodze w dół zastanawialiśmy się, kiedy się w końcu tak zakiblujemy, że nie ruszymy ani w tą, ani w tą. Wyjechaliśmy jednak prosto na wielki, pełny kamperów parking położony między plażą a plażą, a na budce przy wjeździe przywitał nas komunikat, że w dniu 1 stycznia 2015 opłaty za parking nie będą pobierane. Był 31 grudnia i również nie były.
Nie byliśmy przygotowani do tego wyjazdu, nie planowaliśmy tu być, nie mieliśmy żadnych przewodników, zwiedzaliśmy więc wszystko po omacku, co ma swoje wady – dopiero teraz, tworząc relacje, dowiaduje się pewnych rzeczy o miejscach, w których byliśmy – i zalety – kiedy człowiek kompletnie nie wie, co zobaczy za kolejnym rogiem, skałą, czy budynkiem, zachwyca się całym sobą. Kiedy w dodatku nie ma w ręku przewodnika, gdzie trzeba coś na temat tego, co się widzi, przeczytać, patrzy po prostu i chłonie, a jego jedynym przewodnikiem są oczy właśnie. To chyba jest element wolności podróżowania.
Taki właśnie szczery zachwyt przeżyłam, kiedy zastanawiając się, czy Monterosso jest tym miejscem, gdzie chcemy spędzić nowy rok, poszliśmy na spacer.
Nie było słońca, nie było ludzi, było zimno, a otoczony brzydką siatką parking między plażą a plażą był taki jakiś… Krótko mówiąc, nie zakochałam się w Monterosso od pierwszego wejrzenia, jak w Padwie, czy Portofino (o którym w następnym wpisie). Ale kiedy poszliśmy na spacer, weszliśmy do tunelu i potem z niego wyszliśmy, a w międzyczasie wyszło słońce, zobaczyłam drugie Monterosso – “stare miasto”, na które składał się plac otoczony kolorowymi kamieniczkami, na środku bawiły się dzieciary, a na ławkach i krzesełkach pod kafejkami siedzieli starsi Włosi w kapeluszach, wygrzewając się w zimowym słońcu. Było tak włosko! To był ten moment, kiedy nie spodziewając się wiele, dostałam aż nadto.
Potem wspięliśmy się a górę, gdzie znaleźliśmy klasztor kapucynów i cmentarz.
Spędziliśmy tam chyba z godzinę, myśląc o życiu i śmierci w niezwykłym kościółku na szczycie wzgórza i wyobrażając sobie, jakie żywota prowadzili ludzie uwiecznieni na zdjęciach na nagrobkach-szufladach. Spacerowaliśmy tak w świetle zachodzącego słońca z duchami zmarłych i między kolejnymi alejami marmurowych trumien, a w dole majaczyło pełne życia Monterosso….
Naszym planem minimum na Sylwestra było wytrwać do północy. Przed 19 poszliśmy do pełnej ludzi kafejki na espresso. Obsługa popijała wino, a ludzie wokół w ogóle nie wyglądali, jakby szli na jakieś balowanie, ot, dzień jak co dzień. Fajne.
Potem wykąpaliśmy się, przygotowaliśmy przekąski i każdy ze swoim winem wskoczyliśmy pod kołdrę, żeby… włączyć telewizor i oglądać wszystkie relacje z Sylwestra w Polsce:) Taka była zabawa! O 24:00 ubraliśmy dresy i poszliśmy na “miasto”, gdzie w rozstawionym namiocie bawiło się siedmioro może dzieci. Nowy rok powitaliśmy na plaży życząc sobie, żeby kolejny przełom lat witać podobnie lub jeszcze lepiej.
Nie bawimy się na siłę w Sylwestra, jesteśmy za to wyznawcami poglądu, że jaki pierwszy dzień, taki cały rok, dlatego 1 stycznia o 9 rano w pięknym słońcu joggingowaliśmy po Monterosso, a o 11:00 wyruszaliśmy do Vernazzy. Bez kaca, zarwanej nocy i poczucia straconego czasu.
VERNAZZA
To ona, na zmianę z Riomaggiore, pojawia się najczęściej, jeśli wpiszemy w grafice Google hasło “Cinque Terre”. Nie dziwota, jest po prostu śliczna.
Spacer z Monterosso do Vernazzy to porządna wędrówka górska – warto wziąć picie, prowiant i wygodne buty, po drodze rozkoszować się słońcem, zapachami i widokami. I wrócić kolejką.
Sama Vernazza jest malutka. Przy głównej ulicy jest lodziarnia z pysznymi lodami, a po przejściu przez tunel pod budynkami znajdziemy się na kamienistej, osłoniętej od wiatru plaży.
Po powrocie do Monterosso, poszliśmy na plażę. Był pierwszy stycznia 2015, pogoda była przecudna. Kolejka, którą wracaliśmy, wypełniona była ludźmi różnych narodowości, podobnie jak porcik w Vernazzy i plaża w Monterosso. Zbliżała się 16:00. Mocząc nogi w morzu patrzyłam, jak zachodzące słońce oświetla przeciwległą sobie górę i zrozumiałam, skąd wzięła się nazwa “Monterosso” (czerwona góra).
Wiadomo. Zawsze przecież chodzi o słońce.
Bajkowo…
Oj graniczy, graniczy chociaż był październik. No i ten zjazd w dół moim 7,5 metrowcem. Na pewno tam wrócimy.
My też! Na trekking albo skuterkiem.