Dwa i pół tysiąca kilometrów. Taką odległość trzeba pokonać, żeby dostać się na Sycylię z Polski. Jechaliśmy dwa i pół dnia, wracaliśmy kolejne dwa i pół. Łącznie pięć dni mniej z puli dwudziestu jeden, jaką mieliśmy do rozdysponowania. To dużo. Tymczasem samolotem załatwilibyśmy wyjazd do i powrót z w jeden dzień. Więc po co się tyle tłuc?
Po pierwsze dlatego, że mając totalną wolność można zupełnie przypadkiem zajechać do miasta papieży na nocleg. I podziwiać górujący nad Neapolem Wezuwiusz. Po drugie, przemieszczając się lądem, można zrozumieć, co kryje się pod sloganem “północ i południe Włoch to dwa różne światy”. Różnice widać choćby w sposobie picia kawy na stacjach benzynowych, malejącym
z każdym kilometrem ruchem na autostradach, coraz bardziej zniszczonych zabudowaniach.
Sycylia to świat trzeci.
To już nie Włochy, a jeszcze nie Tunezja.
Miałam wrażenie, że wyspa pozostawiona jest sama sobie – nikt nie podcina roślin przy autostradach, nie sprząta parkingów, nie remontuje domów. W Palermo ciągle można znaleźć kamienice zniszczone w czasie wojny. Włosko-arabska architektura wymieszana jest z betonowymi potworami. Estakady betonowych autostrad przy Mesynie i Taorminie to najbrzydsze wspomnienie z Sycylii.
Jednak wyspa jest duża, i to, co na niej brzydkie, stanowi jakieś 4% całości. Gdy wracaliśmy, podobała mi się nawet odpychająca początkowo Mesyna.
Poza sezonem
To duże szczęście, że możemy odbywać nasze podróże poza sezonem. Nie doceniamy tego tak, jak powinniśmy. Jeśli wahacie się, czy jechać na Sycylię pod koniec września i wczesnym październikiem, zdecydowanie polecam tę opcję.
O tej porze ciągle jest ciepło, a już nie obezwładniająco gorąco. Nie ma tłumów, plaże są wolne od krzyczących dzieci i zastępów płatnych leżaków, w których lubują się Włosi. Nie ma kolejek do popularnych atrakcji turystycznych. Na kempingach można wybierać parcele do woli i płacić za nie co najmniej 1/3 mniej niż w sezonie.
Jedyny minus to większe ryzyko deszczu i zachmurzeń. Ale dzięki temu można normalnie zwiedzać, bez strugi potu na plecach.
Autentyczność
W trakcie obrabiania zdjęć to właśnie określenie przyszło mi na myśl. Sycylia jest prawdziwa, niepokolorowana. Czasem w tej swojej autentyczności niechlujna, zaniedbana. A czasem dziko, zdumiewająco urzekająca.
Mafia i uchodźcy
O ile kwestia mafii to “cosa nostra” Sycylijczyków, czy szerzej – Włochów (choć pewnie zdziwiłabym się, ile międzynarodowych spraw kontrolowanych jest przez sycylijskich donów), o tyle masowe migracje przez Morze Śródziemne dotyczą wszystkich Europejczyków.
Na Sycylii i niedalekiej Lampedusie problem jest namacalny i zmusza do działania, a przynajmniej powinien. Tymczasem
w Europie ciągle nie ma wspólnego stanowiska, co zrobić z tysiącami uchodźców. Dzieci toną w morzu, umierają na pontonach, kobiety są gwałcone w obozach w Libii w oczekiwaniu na transport ku lepszemu życiu. Przemytnicy zbijają fortunę na morderczym procederze.
Lekturą obowiązkową w każdej polskiej szkole, od podstawówki po studia, powinien być reportaż Jarosława Mikołajewskiego “Wielki przypływ”. Ta książka otwiera oczy. Czytelnik przemierza wyspę z kilkorgiem jej mieszkańców i poznaje ich podejście do uchodźców. Oni nie mają dylematu, czy pomóc, bo wyciągają z wody ciała. Wtedy nie ma czasu pomyśleć, czy to może terrorysta
i że islam zaleje Europę.
W Caltagirone trafiliśmy na poruszającą wystawę. W Polsce rozważania o emigrantach z Afryki i Azji Mniejszej nawet nie zahaczają o wymiar ludzki, dominujący na prezentowanych fotografiach i instalacjach autorstwa Giovanniego Iudice.
Znamienne jest również, że wystawę ulokowano w Muzeum Diecezjalnym. Nie kto inny, jak kościół powinien uczyć ludzi wrażliwości na drugiego człowieka, bez względu na jego kolor skóry i wyznawaną religię. Zresztą wyznawaną wcale nie z wyboru, tylko poprzez miejsce urodzenia.
[learn_more caption=”Więcej na ten temat” state=”open”]
Rozmowa z Jarosławem Mikołajewskim w Trójce dostępna pod linkiem: https://www.polskieradio.pl/9/209/Artykul/1528577,Wielki-przyplyw-czyli-opowiesc-o-Lampedusie
W książce jest fragment, w którym autor wymienia przedmioty przywiezione przez uchodźców w łodziach i wyrzucone przez morze. Ten poruszający fragment bardzo przypomina poniższy spot organizacji UNHCR działającej na rzecz uchodźców przy ONZ: https://www.facebook.com/UNHCRPolska/videos/1601993376486414/
[/learn_more]
NASZA TRASA
Zawsze żałuję, że mamy tak mało czasu i pędzimy gnani chęcią zobaczenia jak najwięcej. Będąc w jednym cudnym miejscu już myślę o tym, czy za zakrętem nie czeka jeszcze ładniejsze. Luzujemy dopiero pod koniec podróży, kiedy tak naprawdę powinniśmy ją zacząć. Marzę o czasach, kiedy będzie to możliwe.
Sycylia jest wyjątkowa, w każdym zakątku. Ocena poszczególnych miejsc to rzecz tylko i wyłącznie emocji odwiedzającego, dlatego lepiej odrzucić czyjeś “podoba-mi-się-nie-podoba-mi-się”. Każdemu zapadnie w pamięć co innego. Gdy ja przywołuję
w pamięci odległe sycylijskie obrazy, przed oczami mam północny cypel, a konkretnie górę Monte Cofano, terakotowe wzgórza
i zapomniane przez świat miasteczka wyłaniające się znikąd. Ta część wyspy kojarzy mi się z przestrzenią i spokojem, tam mogłabym mieć mały kamienny domek.
Na drugim miejscu w prywatnej liście sycylijskich przebojów lokuję barokowe miasteczka w najdalej tym razem na południe wysuniętej części wyspy – Modica, Scicli, Caltagirone.
Najmniej przemówiło do mnie wschodnie wybrzeże z jego wulkanicznymi klifami i estakadami autostrad w obrębie Taorminy
i Mesyny. Najpewniej jedną ze składowych takiej oceny była pogoda, a konkretnie deszcz, który odprowadził nas aż do Mesyny,
z powrotem na prom do Kalabrii.
Jedzenie
Sycylijskie śniadania, czyli kawa i coś słodkiego, uwielbiam. Akuratna dawka energii o poranku.
Kawa, włoska kawa, perfecto! Cappucino tylko do 12:00. Na espresso z mlekiem zamawiane po południu też reagują zdziwieniem.
Ryby, owoce morze – podane w najprostszej formie, z grilla. Zawsze idealne, zawsze pyszne, wszędzie.
Makarony – bardzo al dente. I znów, siła tkwi w prostocie. 3 składniki, może ciut więcej w pasta con la sarde.
Słodycze, tak piękne, że je się oczami. Cannoli con ricotta – palce lizać!
Pizza na grubym cieście, inna niż na kontynencie, ale też dobra.
Kanapki z prosciutto. Mmmm.
Sery. Wszystkie. Świeża ricotta, świeża mozzarella, sery długodojrzewające, parmeggiano…
Wino, wino, dużo wina! Co dziwne, ani razu nie miałam kaca, a tutaj w domu, wystarczą trzy kieliszki, żeby poranek był mało ciekawy.
Słodko-gorzkie początki
Sycylia przywitała nas totalnym oberwaniem chmury. Dosłownie tonęliśmy w strugach wody płynącej ulicami. Zrobiło się ciemno
i rozpaczliwie szukaliśmy miejsca na nocleg. Znaleźliśmy je w miejscowości Marchesana, na Area Sosta Camper Trinacria. Rano okazało się, że na kempingu pracuje mieszkająca tu od kilkunastu lat Polka. Za nocleg nie zapłaciliśmy nic.
PALERMO
Są takie miejsca, o których trudno powiedzieć coś odkrywczego. Które są tak piękne, że nie starcza zachwytu i przyjmuje się to piękno jako coś normalnego. Takie jest Palermo w jego reprezentatywnych częściach.
Ale stolica wyspy ma też drugą twarz. Pamiętam taki obrazek: zeszliśmy z głównej ulicy i kluczyliśmy wąskimi uliczkami wokół niej, wciąż jednak w ścisłym historycznym centrum. Stały tam stare jak świat jakby wykute w skałach chatki, jak jaskinie, z nielicznymi, malutkimi oknami i prowizorycznymi warsztatami w równie prowizorycznych garażach. Przed jedną z takich chat, na krzesłach wprost na ulicy siedziały stare kobieciny i bezzębnymi ustami prosiły nas o papierosa. Czułam się jakby czas cofnął się sto lat. Z jednej strony przepiękne barokowe pałace i kościoły, z drugiej bieda w kamiennych chatach. Cała Sycylia.
Podobało mi się, że przy głównym placu Palermo jest tak zwyczajnie, bez zadęcia i turystycznej sztuczności. Bary z pizzą na wynos i espresso w normalnych cenach, chmara dzieciaków palących fajki przed zabytkowych liceum, sporo palermian. Spodziewałam się wypacykowanego pod turystów miasta, tymczasem w Palermo toczy się codzienne życie i nikt sobie nic nie robi z tego, że wśród zabytków.
Bardzo żałowałam, że stoiska na targu Vucciria były już zamykane, kiedy tam trafiliśmy. Chciałam poczuć klimat, o którym tyle czytałam, zjeść coś na ulicy, posłuchać gwaru nawoływań handlarzy. Wiadomo, że to już nie ten sam targ, co za czasów Toto Riiny, największego włoskiego mafioza, wciąż jednak jedno z kultowych miejsc w Palermo.
Tylko liznęliśmy to miasto. Obiecuję sobie, że jeszcze tam wrócimy.
SAN VITO LO CAPO
Spragnieni plaży i morza, kolejne 2 dni spędziliśmy w San Vito Lo Capo, gdzie odbywał się festiwal kuskusu.
Cypel, na koniuszku którego znajduje się to turystyczne miasteczko, pokryty jest polami koloru terakoty i białymi marmurowymi skałami. Gdzieniegdzie rosną pojedyncze drzewa, ale zdarzają się też oliwkowe gaje. Teren wygląda jak łysa Toskania – jak okiem sięgnąć pofałdowane wzgórza i wijące się pośród nich drogi. Tylko że zamiast zielono jest biało-beżowo-pomarańczowo. Byłam zaskoczona, że na tym pustkowiu są jakieś miasteczka i żyją ludzie.
Samo San Vito Lo Capo jest bardzo turystyczne i śmiało mogę powiedzieć, że to najbogatsze sycylijskie miasteczko, jakie odwiedziliśmy podczas naszej wyprawy. Wygląda mało sycylijsko z ulicami przecinającymi się pod kątem prostym w idealnych odległościach od siebie. W czasie naszej wizyty było tam pełno ludzi, przybyłych na słynny Festiwal Kuskusu. Było głośno, tłoczno, dzień cały grała muzyka, a na plaży, przepięknej skądinąd, nie dało się wcisnąć szpilki.
Zdecydowanie lepiej czuliśmy się na plaży Santa Margherita, przy rezerwacie Monte Cofano. Gdyby nie napięty plan podróży zostalibyśmy tam dłużej, żeby potrekkingować w rezerwacie – oznaczone drogowskazami szlaki kusiły. W internecie znaleźliśmy sporo wyznaczonych szlaków do wędrówek albo rowerowych wycieczek.
Pojechaliśmy jednak dalej, zahaczając po drodze o piękne miasteczko Cornino po drugiej stronie góry Cofano. Tak, to zdecydowania urokliwa okolica.
ERICE i SALINE DI TRAPANI
Erice, miasto-twierdza położone wysoko nad Trapani, opisywane jest jako odskocznia od turystycznych tłumów i upałów. Ciasne uliczki, kamienne, ściśle do siebie przylegające domy, piękne widoki i o tej porze roku (październik) faktycznie spokój i cisza – tak zapamiętałam to nieduże miasteczko. Kojarzy mi się bardzo z toskańskim San Gimignano, przy czym to drugie zapadło głębiej
w moje serce.
W Erice warto usiąść w jednej z ristorante i zjeść pasta con le sarde, klasyczne sycylijskie danie. A potem pójść na deser do jednej z uroczych cukierni, koniecznie na przepyszne canello con ricotta.
Z niewiadomych przyczyn nie zatrzymaliśmy się w Trapani i pojechaliśmy prosto do Saline di Trapani, zobaczyć jak naturalnymi metodami pozyskuje się sól z morza. Przeżycie z gatunku tych o tyle niepowtarzalnych, co na niskim poziomie emocji. Fotograficznie jest to bez wątpienia piękne miejsce, jednak bardzo współczuliśmy robotnikom, którzy w pełnym słońcu muszą ładować na taczki sól, uprzednio zgrabiając ją z oślepiająco białych, iskrzących się w bezlitosnym słońcu basenów.
MARSALA
To przede wszystkim główny plac, z monumentalną katedrą, budynkiem ratusza miejskiego i okolicznymi barokowymi wielkimi pałacami. To również nieduży targ rybny przy jednej z bram wjazdowych do starego miasta, dający namiastkę odczucia, jak tu musiało być kiedyś, kiedy na murach otaczających stare miasto kończyła się wielonarodowościowa Marsala. To wreszcie wzmacniane wino o tej samej nazwie, smakujące jak najlepszy polski bimber z posmakiem orzechów włoskich, trafiające
w nieliczne gusta.
Marsala to też ten etap naszej podróży, kiedy przestajemy jeść śniadanie w kamperze i czując pierwszy głód idziemy na kawę
i coś słodkiego do pierwszej lepszej kawiarni. Jak Sycylijczycy. Tak będziemy czynić do końca naszej sycylijskiej wędrówki i w każdy weekend do teraz. Z tym że teraz kawiarnię zamieniliśmy na własne łóżko, za to kawa i coś słodkiego pozostają bez zmian.
SCALA DEI TURCHI
Wspaniałe miejsce.Krajobrazowo i geologicznie. Wypatrzyliśmy je w filmie “Malena” Giuseppe Tornatore.
Scala dei Turchi, czyli Schody Tureckie, to śnieżnobiałe pofałdowane ściany z gładkiej skały marglowej (wapń i glina), przypominające schody o zaokrąglonych stopniach, schodzące do morza, pomiędzy Realmonte a Porto Empedocle. Nazwa nawiązuje do wypraw piratów tureckich, którzy chronili się tu przed wichurami.
Wyglądają pięknie o zachodzie słońca, o czym wszyscy wiedzą i godzinę przed tym momentem dnia na skale robi się tłoczno.
W sezonie musi być koszmarnie.
Tuż przy wejściu na plażę, przy której leżą Scala dej Turchi, jest stellplatz z wszelkimi udogodnieniami dla kamperów,
a w październiku nawet miejsce z widokiem na morze się trafi.
Jest tu też świetna długa i wielka plaża, w sam raz na 6 kilometrowe przebieżki.
Spędziliśmy tu tylko dwa dni, a warto dłużej.
AGRYGENT, a właściwie Valle dei Templi
Jeśli wpiszemy do nawigacji Agrygent, dojedziemy do nowożytnego Agrygentu, położonego na wzgórzu, ponad Agrygentem starożytnym. Mieszkańcy ze strachu przed Saracenami opuścili “dolny” Agrygent i osiedlili się wyżej.
Jeśli chcemy zwiedzić Agrygent starożytny, szukajmy Valle dei Templi. Dzisiaj można tylko wyobrażać sobie jak piękne i wielkie było niegdyś to miasto.
Po wizycie w starożytnym Efezie raczej ciężko jest znaleźć ruiny, które zachwycą bardziej. Niemniej jednak, warto odwiedzić to miejsce z dwóch powodów.
Pierwszy z nich to znakomicie zachowana Świątynia Zgody – Tempio della Concordia, która posłużyła za wzór dla logo UNESCO. Ma idealne proporcje, jak każda grecka świątynia i pięknie komponuje się z krajobrazem. Samo patrzenie na nią z pewnej oddali uspokaja.
Drugi powód to zagajnik drzew oliwnych, poświęconych wybitnym dla Sycylii postaciom. Znaleźć tam można drzewka poświęcone sędziom Giovanniemu Falcone i Paolo Borsellino, którzy stali się symbolami bezkompromisowej walki z mafią. Obaj zginęli z jej ręki w zamachach bombowych.
CALTAGIRONE
Miasteczko leży w głębi lądu, ukryte pośród wzgórz. Słynie z ceramiki oraz ze schodów dekorowanych przez dziesiątki lat kolorowymi ceramicznymi płytkami.
Zupełnie zniszczone podczas trzęsienia ziemi w XVII wieku Caltagirone starannie odbudowano. Współcześnie, jest barokową perełką, dzieląc ten tytuł z szeregiem innych miasteczek południowo-wschodniej Sycylii. Dzięki swojemu położeniu na uboczu, Caltagirone jest autentyczne, normalne, w przeciwieństwie do słynnego Noto, o którym w dalszej części.
MODICA
Spore miasto, z przecudną barokową zabudową, w części leżące w dolinie, na miejscu wijącej się tu dawno dawno temu rzeki, a w części na wzgórzu. W porze lunchu na drogach jest baaaardzo ciasno.
Modica słynie z produkowanej tu czekolady, wybornej, o zupełnie innej konsystencji niż znane nam do tej pory czekolady. Warto wybrać się do jednej z licznych manufaktur.
Miasto jest śliczne. Podobały mi się zarówno okazałe barokowe kamienice i kościoły w reprezentacyjnej części miasta przy ulicy Corso Umberto I, jak i ciasno poupychane kamienno-piaskowe domki w górnej części Modici. W obu częściach panuje inny klimat – na dole jest gwarnie, turystycznie, bardziej “świątecznie”, na górze ciszej i bardziej “codziennie”.
Koniecznie trzeba wspiąć się na wieżę dzwonniczą Duomo di San Giorgio, przepięknej katedry stanowiącej centralny punkt miasta, która dominuje na zdjęciach Modici w internecie. Widać stamtąd całe miasto.
Uwaga dla kamperców – przygotujcie się wcześniej, znajdźcie na mapach parking poza ścisłym centrum. Bardzo łatwo w Modice wjechać w taką uliczkę, z której nie wyjedziemy na własnych kołach. U nas skończyło się tylko urwanym zderzakiem, ale niewiele brakowało, żebyśmy utknęli między kamienicami. Radzę przestrzegać znaków o zakazie ruchu dla dużych pojazdów, nie tylko
w Modice zresztą – wszędzie, gdzie stały, były zasadne.
SCICLI
Mogłabym tu zamieszkać. Małe, urocze, słoneczne, z niszczejącym kościołem na wzgórzu górującym nad miastem. Trafiliśmy do Scicli w porze siesty, więc niestety większość miejsc była zamknięta. Szkoda, bo bardzo tu dużo pracowni artystycznych i małych autorskich galerii, które z chęcią bym odwiedziła.
Schodząc z “kościelnego” wzgórza, szwendaliśmy się w plątaninie uliczek między małymi domkami przytulonymi do zbocza. Słońce świeciło pod odpowiednim kątem. Było sennie, ładnie, spokojnie.
Poznaliśmy tu nowy sposób wyrzucania śmieci selektywnych – mieszkańcy wyższych pięter mają przy balkonach linki z haczykami na dole i za ich pomocą spuszczają śmieci na dół. Panowie od śmieci stamtąd je zabierają. Genialne w swej prostocie.
Scicli bardzo miło zapisało mi się w pamięci.
NOTO
Tak piękne, że aż sztuczne. Główna ulica wygląda jak scenografia do filmu kostiumowego. Jako barokowa wizytówka Sycylii przyciąga mnóstwo masowych turystów, którzy w takiej ilości nie nawiedzają Scicli ani Caltagirone. Wszędzie napisy po włosku
i angielsku, co na Sycylii nie jest zbyt powszechne.
Najbardziej klimatyczne Noto znajdziecie poza główną arterią spacerową.
SYRAKUZY
To przede wszystkim cudna Ortygia! Bardzo,bardzo energetycznie. Artystyczny klimat, butiki z rękodziełem, galerie, plątanina ciasnych uliczek i mnóstwo najróżniejszych knajpek. Wszystko tu upchane na cypelku otulonym morzem – może być bardziej wspaniale? Mogłabym tu się szlajać wiecznie.
ETNA
Trafić na ładną pogodę to rzecz kluczowa. My czekaliśmy kilka godzin w nadziei, że się polepszy i chociaż przestanie padać,
w końcu jednak daliśmy za wygraną, zrezygnowaliśmy z podejścia i zjechaliśmy na dół.
Co ważne, Etna nie ma jednego krateru, jak Fudżi. Ma ich kilkadziesiąt, z czego te najwyżej położone są niedostępne dla turystów.
Chcieliśmy wyruszyć mniej popularną trasą północną, z parkingu Piano Provenanza, jednak gdybym miała tam jechać jeszcze raz, wybrałabym trasę południową, ze schroniska Sapienza – bo rozpoczyna się tam więcej szlaków.
GIARDINI NAXOS
Trafiliśmy tu przymusowo. Chcieliśmy dostać się do Taorminy, jednak okazało się, że nie ma szans stanąć nigdzie kamperem. Skierowano nas na dół, do kurortu Giardini Naxos, który w październiku jest przyjemnym miejscem. Wzdłuż plaży biegnie promenada, idealna do krótkiego joggingu.
W Giardini jest kilka przyzwoitych kempingów. To dobra baza wypadowa dla wycieczek do Taorminy lokalnymi środkami transportu. My odpuściliśmy. Ciągnęło nas do słońca, które opuściło Sycylię w ostatnich dniach naszej podróży. Znaleźliśmy je
w Kalabrii, w pięknej Tropei.
TROPEA
Na tyle pięknej, że osiedliśmy tu na 3 dni. Idealne umiejscowieni, tuż przy plaży, w pierwszej linii brzegowej, zostalibyśmy tam
z chęcią na cały październik. W dzień gry i zabawy na plaży, wieczorem kolacja w jednej z ristorante w romantycznej Tropei. Idealny czas.
Podsumowanie
Są takie miejsca, które zachwycają od samego początku. Dla mnie to Peloponez, Turcja, Toskania. Sycylia jest inna, trudniejsza
w odbiorze. Trzeba się do niej przyzwyczaić. Każdy dzień sprawia, że podoba się bardziej, kusi, a na końcu, na promie, chce się zawrócić i pojechać tam jeszcze raz. Tym razem już w konkretne rejony, na dłużej, bardziej świadomie.
Dzięki za relację i super zdjęcia:))wybieram się na Sycylię w jesieni,napisz proszę jaką trasą jechaliście z PL bo rozważam różne warianty.
Hej, dzięki, mam nadzieję, że nasza relacja się przyda:) Jechaliśmy najprostszą drogą, przez Niemcy, Austrię, przez Włochy cały czas autostradą do samego dołu.
Świetna relacja i mnóstwo pięknych i klimatycznych zdjęć!
Czy uchodźcy to odczuwalny problem na ulicach?
Tak, chodzą grupami, kradną i gwałcą, zakłócają wakacje biednym turystom.
Nie, to nie jest problem na ulicach.
W Giardini spalismy kilka dni, baza wypadowa. Dla mnie przecudne. I Tropea to dla mnie top❤️❤️❤️
Giardini poza sezonem bardzo przyjemne, to prawda. Spodziewałam się nudnego kurortu, ale tu miłe zaskoczenie. Tropea tak, cudowna, ma wszystko, czego człowiek oczekuje od nadmorskiego miasteczka – piękne plaże, piękne stare miasto, pyszne jedzenie.