Na Taketomi z Ishigaki płynie się całe 10 minut. W porcie autobusik zabiera turystów do środka wyspy, gdzie można wypożyczyć rowery i w ten sposób zwiedzać. Robi tak 90% przyjezdnych, co jest dobrym pomysłem – po rozpędzeniu się można doświadczyć odrobinę chłodu, żeby po zatrzymaniu na nowo zalać się potem od stóp do głów. Na Taketomi jest jeszcze bardziej gorąco niż na Ishigaki. Przejście kilkudziesięciu metrów jest wyzwaniem, dlatego z radością witamy zarówno autobus, jak i rowery.
Taketomi to wyspa skansen. Jest śliczna. Nie ma tu samochodów, drogi są w większości piaszczyste, a wzdłuż nich biegną zbudowane z martwych koralowców murki. Jest cicho, bardzo sennie. Wokół “centrum” wyspy rozpościerają się pola i łąki, a dalej już tylko ocean.
Gdzieś za którymś rogiem znajdujemy ukrytą w cieniu kawiarenkę prowadzoną przez osiadłego na wyspie Amerykanina. Przygotowuje nam pyszne drinki i opowiada o wyspie, o spokoju, który go w niej urzekł. Na Okinawie do dziś stacjonują amerykańskie wojska, obstawiam, że nasz Amerykanin właśnie w ten sposób znalazł się na Taketomi, po drodze zakochując się w całkiem ładnej Japonce.
[box type=”info”]
Więcej o wcale nie rajskiej historii tej malutkiej wysepki można przeczytać na blogu W krainie tajfunów http://wkrainietajfunow.pl/2016/01/09/taketomi/
[/box]
Do końca pobytu miałam nadzieję, że uda nam się jednak poplażować w tradycyjnym sensie, i popływać w oceaniu bez strachu przed wodnymi zwierzętami, dlatego również na Taketomi jedziemy na najpiękniejszą plażę. Jest na niej mnóstwo ludzi i akurat odpływ, taka niespodzianka, brodzimy więc w wodzie do kolan, omijając obłe, brązowe, leniwie poruszające się, przypominające kupy stworzenia, którymi usiane jest dno.
Ostatecznie orzeźwiam się pod prysznicem w przebieralni.
Bardzo miło wspominałam naszą rowerową wycieczkę po koralowej Taketomi. Wyobrażam sobie, że moglibyśmy tu wspaniale wypocząć w jednej z tradycyjnych chatek strzeżonych przez potworka shīsā. Wyspa bardzo kusi, żeby na niej osiąść i… nie robić nic. To dopiero wyzwanie!
A cóż to za wyzwanie?! Upał sprzyja tylko trochę daleko….
O, nic nie robienie to paradoksalnie duże wyzwanie! Bardzo jest mi ciężko usiedzieć dłużej w jednym miejscu, zwłaszcza w podróży. Chciałabym być wszędzie!:D Marcin mówi na mnie: terrorystka.